wtorek, 31 grudnia 2013

Maślane "Do siego roku"!


Droga czytelniczko, drogi czytelniku. Twój newsfeed na Facebooku pęka pewnie od noworocznych memów, filmów z YouTube, okolicznościowych postów... Dlatego tutaj, zgodnie z dobrym obyczajem, też garść życzeń znajdziesz, ale konkretnych. Bo na lanie wody szkoda czasu. 

A zatem, tak pokrótce. Życzę Wam, aby 2014 r. był dla Was:
- równie dobry jak ten poprzedni, a jeśli 2013 r. był kiepski, to aby nowy był zdecydowanie lepszy;
- abyście wpadali z wizytą na mojego bloga, czytali, komentowali, lajkowali i byli zadowoleni z tego, co tu znaleźliście;
- dużo dobrych wiadomości i jak najmniej informacyjnego przeładowania, szumu;
- miłości - całych oceanów miłości! No dobra, takiej, jaka mnie znalazła w 2013 r. żadnemu z Was się nie przydarzy, bo ona jest niepowtarzalna i jedyna na świecie. Ale choćby po części takiej - szczerej, prawdziwej, wszechobecnej, ciepłej, otulającej w złych chwilach i dającej kopa do działania, takiej, gdy codziennie widzisz szczęśliwe oczy ukochanej osoby. I przede wszystkim takiej pełnej mnóstwa, jak można by powiedzieć po niemiecku, kleines Glück, czyli małych szczęść;
- wielu odkrytych interesujących, wciągających i frapujących blogów;
- sakiewki pełnej monet i kieszeni pełnych banknotów;
- tutaj dopiszcie sobie to, o czym marzy każdy z Was, a ja stawiam stówę (taką z Monopoly), że się spełni.

Wszystkiego dobrego w nowym roku, maślani czytelnicy!

P.S. A tak na koniec roku (wybaczcie, to tak w przypływie euforii) migawka fotograficzna - ostatnie chwile mojego kozanowskiego heimatu w świetle dnia w roku 2013:

niedziela, 29 grudnia 2013

Przyznanie prof. Karolowi Modzelewskiemu tytułu honorowego obywatela Wrocławia byłoby dla miasta powodem do dumy

Podobno żyjemy w epoce, która nie zostawia choćby centymetra miejsca na autorytety. A jeśli nawet to miejsce jest, to tylko dla tych, którzy potrafią się rozepchać łokciami, zrobić tzw. karierę i spulchnić swoje konto bankowe dużymi porcjami gotówki. Ale jeśli uważasz inaczej, czytelniczko lub czytelniku, to mam dla Ciebie garść informacji o człowieku, który jest żyjącym pomnikiem polskiej i nie tylko historii. To prof. Karol Modzelewski. 

Prof. Leszek Kołakowski, prof. Barbara Skarga, Marek Edelman, Jacek Kuroń, Ryszard Kapuściński, Tadeusz Mazowiecki... W ostatnich latach odeszło wielu klasycznych inteligentów. Ludzi przyzwoitych, o życiorysach skomplikowanych tak, jak czasy, w których przyszło im żyć. Życiorysy naznaczone wywózkami na Sybir, walką w powstaniu w warszawskim gettcie, heglowskim ukąszeniem i niezłomną wiarą w komunizm prowadzącą do opracowania wybitnego dzieła, które intelektualnie zmiażdżyło podstawy ustroju, którego luminarze oraz ideolodzy chcieli widzieć jako idealnie komunistyczny. Ludzi, którzy świadczyli o tym, jak zawiłe byłe dzieje Polski w XX w., jak zawiłe (i często dramatyczne) bywały ludzkie wybory i decyzje polityczne, jak za odwagę do mówienia "nie" trafiało się na długie lata za więzienne mury. Niewielu nam zostało postaci, które pamiętają te skomplikowane czasy, a ich głos - dzięki tzw. życiowej mądrości i doświadczeniu - należy zawsze słuchać z należytą uwagą.

Jesteście świadkami eksperymentu

fot. ProducerMatthew/CC: Wikipedia.

Kiedyś rewolucję robiło się wyprowadzając tłumy ludzi na ulice i przejmując władzę. Dziś za decyzję rewolucyjną uchodzi zaproszenie do knajpy Magdy Gessler lub zamiar odseparowania się od Facebooka. Liderem rewolucji zostać nie zamierzam, na widok nazwiska Gessler od razu zamykam stronę www, na której się pojawiło, za to z Facebookiem zamierzam na serio wyrównać rachunki i wziąć separację. 

O tym, że w 2014 r. Facebook może - wbrew zapowiedziom Marka Zuckerberga, który wieszczy dalszą ekspansję swojego serwisu do pożądanego progu 5 mld użytkowników na całym świecie - stracić swój seksapil, słychać coraz częściej. Nie chcę tutaj wikłać się w uzasadnianie przyczyn, bo też każdy ma pewnie swoje odczucia wobec tego internetowego kombajnu (słowo "serwisu" czy, zwłaszcza, "społecznościowego", za cholerę nie chce mi wyjść spod palców). Dla zainteresowanych mam dwa linki, gdzie można znaleźć głębokie i moim zdaniem przekonujące analizy tego, że Facebook może stać się passe: TUTAJ i TUTAJ

czwartek, 21 listopada 2013

Rzecz o terrorze bycia pozytywnym

fot. sxc.hu.
Pomysł na ten tekst chodził po mojej głowie od dłuższego czasu. Bo i temat myślę, że jest ważki, bo dotyka sfery, którą codziennie wciska się nam siłą do głów i reklamuje na tysiąc sposobów. Chodzi mianowicie o filozofię "keep smiling", która im jestem starszy, tym bardziej mnie drażni. 

Liczę się z tym, że weźmiecie mnie za zbyt wcześnie zgredziałego pierdziela, który pozjadał wszystkie rozumy i topi się we własnej żółci. Trudno, zdarza się i trochę mam to w nosie. Bo zwyczajnie nie rozumiem, jak to się stało, że negatywne emocje stały się passe. Zwłaszcza te wyrażane publicznie, np. w mediach społecznościowych. W tym targowisku próżności nie ma miejsca na szczerość. Jest za to na personal branding (cokolwiek to znaczy; jakby każdy człowiek był marką do wypromowania i sprzedania), na luz, na radość, na wizerunek, a nie na autentyczność.

niedziela, 17 listopada 2013

Co się stało z moim krajem?

fot. sxc.hu.
UWAGA: wpis zawiera niespodziewaną dawkę patriotyzmu. 

Absurdalne jest życie w kraju, w których największe narodowe święto to nie powód do dumy, tylko gwarancja, że kordony ciężko uzbrojonych policjantów będą musiały bronić stolicę przed zdemolowaniem. 

Pamiętam, jak dziś, co działo się w Warszawie kilka dni po katastrofie smoleńskiej. Wtedy w stolicy na Placu Piłsudskiego podczas mszy ku pamięci ofiar tego tragicznego wypadku zebrali się wszyscy ważni polscy urzędnicy, w tym samorządowcy. Asystowałem wówczas ówczesnemu marszałkowi Dolnego Śląska (dziś posła na Sejm), Markowi Łapińskiemu, organizowałem też wyjazd oficjalnej delegacji dolnośląskiej na to piekielnie smutne wydarzenie. Pamiętam, jak w pewnej chwili w Warszawie zawyły syreny zainstalowane na ulicach miasta i cała stolica, jak na pstryknięcie palcem, stanęła w żałobnym bezruchu. To piekielnie ruchliwe miasto nagle zamarło. Wszyscy oddali hołd ofiarom, zastygając w smutku i zadumie.

Miałem wtedy ledwie 25 lat. Było to dla mnie ogromne przeżycie, które dostarczyło mnóstwo emocji. Rzecz jasna głębokiego smutku, ale też pewnej dumy. Że w jednej chwili wszyscy wokół, na co dzień konkurenci, rywale, ambitni współpracownicy stali ramię w ramię. Byliśmy jednością. Byliśmy społeczeństwem. Więzi, które w teorii powinny nas łączyć, nagle stały się wręcz namacalne. Moc grupy, moc wspólnoty - wszystko dało się odczuć jak na dłoni. 

środa, 23 października 2013

"Blizny z przeszłości kluczem, by zrozumieć przyszłość"

fot. sxc.hu.
Lubię oglądać zmarszczki na cudzych twarzach. Lubię widzieć, jak na mojej twarzy pojawiają się te blizny po życiu i emocjach. 

Zawsze mnie zastanawiało, skąd w kulturze masowej ta presja na to, aby wypierać oznaki przemijania. Ta cała moda na botoks, na likwidowanie niedoskonałości ciała (a często też ducha, za pomocą prostych tabletek), na chirurgię plastyczną, na operacyjne doskonalenie np. waginy (cokolwiek to znaczy). I skąd ten wyścig z czasem, którego i tak nie da się wygrać.

piątek, 11 października 2013

Dobry "Wałęsa. Człowiek z nadziei"

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" - myślałem, że ten film będzie hagiograficzną bajką o tym, jak mądry i cwany Lechu ograł komunistów, prowadząc Polskę do wolności. A dostałem dość lekki, przyjazny film o bohaterze, który po prostu zrobił, co uważał za słuszne, a przy okazji rozpoczął demontowanie bloku państw socjalistycznych. A wszystko to pod okiem zmęczonej, ale kochającej i cierpliwej żony. 

Nie jestem krytykiem filmowym. Trudno mi więc ocenić "Wałęsę. Człowieka z nadziei" z pozycji warsztatowych, nie mam do tego stosownych narzędzi. Pozostają mi więc tylko (a może aż?) subiektywne odczucia po filmowym seansie. Można to ująć bardzo krótko. Robert Więckiewicz w tym filmie jest genialny. To, w jaki sposób wcielił się w Lecha Wałęsę, jak przejął jego gesty, sposób bycia, charakterystyczną manierę w mówieniu - tym wszystkim zostawił po sobie znakomite wrażenie. Moim zdaniem jest Więckiewicz w tym filmie wiarygodny, jest w nim sporo pasji, on Wałęsę i jego charakter świetnie zrozumiał.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dlaczego Instagram?

Zachwycam się ostatnio Instagramem. Mówią, że to nowe i lepsze w social media. Takie, które odbierze Facebookowi palmę pierwszeństwa w królestwie mediów społecznościowych. 

Skąd te zachwyty? W zasadzie zamiast słów wystarczą dwa zdjęcia. Tu macie pierwsze: 


A tu macie drugie:

Czy muszę dodawać coś więcej? Na Instagramie można znaleźć mnóstwo takich perełek. I odkryć dzieła profesjonalnych fotografów, a także tych, którzy są pasjonatami, którzy mają tę specyficzną fotograficzną wrażliwość, którzy w banalnej scenerii potrafią uchwycić kadr. Tych, którzy językiem fotografii opisują rzeczywistość, odrywając od codzienności i banału, za to przenosząc do krainy swojej wyobraźni i metafory.

Rzecz jasna gdyby Instagram wyprzedził Facebooka, to znaczyłoby to z grubsza tyle, co nic. Przynajmniej dla Facebook Inc. z siedzibą w kalifornijskim Palo Alto. Bo przecież Instagram też jest w rękach Marka Zuckerberga. Wygląda na to, że popularny "Zuck" wyczuł trend i miliardy dolarów wydane na zakup Instagrama okażą się (o ile już się nie okazały) świetną inwestycją. W tym kierunku zmierza teraz Google+ (oferując świetne narzędzia do obróbki zdjęć online) czy Flickr (dając zwykłym użytkownikom TERABAJT powierzchni na przechowywanie ich fotografii), a Google i Yahoo! rozumieją, że te foto wycinki rzeczywistości stopniowo będą zajmować coraz więcej miejsca w social mediowym świecie.

Ale iPhone to iPhone, a smartfony to inne super telefony, a iPad to iPad, a inne tablety to po prostu inne tablety. Pewne marki bronią się same z siebie. I podobnie jest chyba z Instagramem. On wrył się najmocniej w świadomość bywalców internetu - to właśnie tam najlepiej prezentować swoje fotki, oczywiście po wcześniejszym upiększeniu ich filtrami. I chyba po stokroć wolę obserwować, jak inni widzą świat przez szybki aparatów fotograficznych swoich tabletów czy smartfonów niż kolejnego żebrolajka na fanpage'u zakładu usług potrzebowych. Bo content is the king.

A jakby kto szukał: http://instagram.com/lukasz_maslanka.

środa, 14 sierpnia 2013

Facebook uczy dystansu

fot. sgback/ sxc.hu.
Podobno w powietrzu wisi nowy trend. Facebook w oczach młodych (tych mających od 13 do, powiedzmy, 20 lub 21 lat) staje się passe. Tylko czy ta moda na bycie antyfacebookowym przyniesie realną pozytywną zmianę? 

O tym, że w oczach młodych Facebook staje się narzędziem dla ramoli, możecie przeczytać tutaj. W skrócie: na FB są już wszyscy. Młodsi, starsi, dzieci, matki, żony i kochanki, ojcowie, wujkowie, ciotki i bratanki (koty są na nim od dawna i trzymają się mocno). A jednak dość obciachowo jest dostawać komcie na Buniu od mamy, że obiad stygnie, prawda? Dlatego młodzi migrują gdzie indziej.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Podziwiam Macieja Stuhra


fot. sxc.hu. 
Już chyba dawno nikt nie wylał na polskie media tyle goryczy i żółci, co Maciej Stuhr w wywiadzie dla "Newsweeka". I dziwię się, że stało się to tak późno. 

Obserwowałem piekło w życiu Macieja Stuhra zgotowane mu przez tabloidową prasę i portale internetowe z obrzydzeniem. Wyciąganie kolejnych "skandali" i faktów z jego życia osobistego, mające milionowy zasięg spekulacje, z kim ma dziecko jego żona, opisywanie krok po kroku, jak (rzekomo) rodziła się jej nowa miłość... Obrzydliwe. Tanie. Niehonorowe. Szmatławe. Populistyczne w najgorszym wydaniu. Zakłamane. Pełne niezdrowej fascynacji - trochę podobnej do tej, z jaką mający poważne zaburzenia na tle seksualnym osobnik patrzy na przechodzące kobiety. Zastanawiałem się, jak to się nie skończy. Po wywiadzie Macieja Stuhra zrozumiałem, że nie skończy się na pewno. 

sobota, 27 lipca 2013

Bohater wspaniały, tylko czasy podłe

fot. Wikipedia CC 3.0/ Laura Poitras.
Dzisiaj jest ścigany i oskarżany o szpiegostwo, ale idę o zakład, że za dekadę lub dwie zostanie uznany za bohatera naszych czasów. Kto taki? Edward Snowden, który samotnie i straceńczo rzucił rękawicę najpotężniejszemu państwu świata. Podjął walkę, której nie może wygrać realnie. Ale wygra moralnie. Już wygrał. 

Czasem się zastanawiam, jak na sprawę Snowdena w przyszłości spojrzą historycy. I czy aby nie uznają nas, in gremio jako ogół ludzkości, za bandę ślepców. Dlaczego? Bo na dobrą sprawę tzw. Snowden case można uznać za test. Test, który większość z nas - nie tylko w Polsce, ale w pozostałych państwach Zachodu - oblała.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Po raz drugi w Instytucie Obywatelskim

Pomyślałem, że czasem warto podnieść sobie poprzeczkę i napisać tekst na bardzo zacne łamy, czyli do portalu Instytutu Obywatelskiego. Słowo nie poparte czynem to puste gadanie, a pustego gadania bardzo nie lubię. Zabrałem się więc do roboty, po raz drugi. I po raz drugi się udało. 

Tematyka gospodarki innowacyjnej w Polsce interesuje mnie od dłuższego czasu. Złożyło się świetnie, bo pracuję w instytucji, która zajmuje się właśnie wdrażaniem innowacyjnych odkryć naukowych w przemyśle czy w biznesie. I wspiera też przedsiębiorców, którzy mają ciekawy pomysł na start-up.

środa, 17 lipca 2013

Gdzie jest granica medialnego skundlenia?

Dziennikarstwo to piękny zawód, choć we współczesnej rzeczywistości mocno skundlony. Ale czasem się zastanawiam, dlaczego niektórzy przedstawiciele tego fachu chcą się upokarzać i siebie, i całą branżę w oczach odbiorców. I co nimi kieruje. 

Byłem tam. Trochę mojego 28-letniego życia w mediach spędziłem. Czy to w portalach internetowych, czy to we wrocławskim dzienniku. Dziennikarzem czuję się do dziś, choć to dziś już bardziej hobby i trochę jak trzymanie się mocno ulubionego rumaka, którego musiałem oddać komuś innemu na własność. Bo oddałem, w sensie - porzuciłem ten fach jako zajęcie zawodowe, profesjonalne. Trochę mnie to poszarpało, bo gdy życie mówi "sprawdzam" marzeniom i sprowadza je zdecydowanym ruchem, uderzając mocno o grunt, do przyjemnych do nie należy. Ale byłem tam mniej więcej tak długo, jak chciałem być. I nadal jestem obok, bo też chcę być.

wtorek, 25 czerwca 2013

Tu trzeba działać, a nie przerzucać się odpowiedzialnością

fot. sxc.hu.
Wygląda na to, że kibole i skrajni nacjonaliści popisowo zastawili pułapkę na samych siebie. Po tym, jak w chamski i agresywny sposób próbowali zerwać wykład prof. Zygmunta Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim, rządzący politycy podkreślają, że problem ze skrajnie prawicowymi ruchami dojrzał do szybkiego rozwiązania. 

W wywiadzie dla TVN24 minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz powiedział coś, co ucieszy każdego zaniepokojonego rosnącą siłą ruchów neonazistowskich (rzekomo patriotycznych) i kibolskich w Polsce. Nazwał bowiem rzeczy po imieniu, a takie słowa wypowiedziane przez członka rządu są szczególnie ważne. 

niedziela, 23 czerwca 2013

Cieszę się, że NOP zrobił we Wrocławiu to, co zrobił

fot. Dawid Krawczyk/ Flickr, KP Wrocław.
Przyznam szczerze, że dawno mnie tak nie ucieszyły ekscesy grupki działaczy Narodowego Odrodzenia Polski i kumplujących się z nimi kiboli Śląska Wrocław, mieniących się prawdziwymi Polakami. Chciałoby się rzec: dajcie im czas i nie przeszkadzajcie, a wykończą się sami. 

Od mniej więcej miesiąca wiadomo było, że 22 czerwca br. do Wrocławia z wykładem o kondycji współczesnej socjaldemokracji przyjedzie prof. Zygmunt Bauman. Równie oczywiste było, że lokalne prawaki - prawdziwki popiszą się w związku z tym jakąś hucpą. Ot, prosta reakcja na prosty bodziec. Bo Bauman to komuch, więc trzeba przyjść, pokrzyczeć, zwyzywać i obronić Wrocław przed kolejnym atakiem lewactwa. 

niedziela, 9 czerwca 2013

Maślanizm bez tytułu, bo żaden dobry pomysł nie przyszedł mi do głowy

Nie lubię weekendów. Zwłaszcza, gdy trwa wakacyjna przerwa w obu ligach: koszykarskiej i piłkarskiej. Za dużo wolnego czasu, zbyt wiele możliwości jego spędzenia, kakofonia różnych myśli w głowie. Nieznośna lekkość weekendowego bytu.

Bywa, że w weekendy w tej swojej galopadzie myśli wymyślam rzeczy, o których pomyślę później na trzeźwo i następuje krótkie: "O k..., stary, to Cię poniosło". Łapiąc dystans, łapię go za mocno, uciekam za daleko. I dopiero, gdy wrócę na właściwe tory, dociera do mnie, że znowu ciągnie mnie do wnętrza mojej latami wyklepywanej skorupy. Ot, taka pokręcona już moja natura.

czwartek, 6 czerwca 2013

Debiut w Instytucie Obywatelskim - maślanizm rozlewa się coraz szerzej


Wziąłem się w garść, pokonałem wewnętrznego rywala zwanego leniem i siadłem do klawiatury. Napisałem kilka słów o temacie, którym interesuje się od dawna, a mianowicie - jak internet i media społecznościowe zmieniają współczesną politykę oraz społeczeństwo. 

Tekst pt. "Wyćwierkana rewolucja" ukazał się na stronie Instytutu Obywatelskiego. Dodam, że to mój debiut w tym serwisie. Ale na pewno nie będzie to ostatni tekst, który tam opublikuję. Podrzucam Wam kawałek tego tekstu:

poniedziałek, 3 czerwca 2013

"Revolution will not be televised. It will be tweeted"


"Revolution will not be televised. It will be tweeted". To hasło wypisane przez jednego z protestujących w Turcji. Nic dodać, nic ująć. 

Nowe technologie zmieniają świat. Zmianę najlepiej oddaje cytat Zoe, bohaterki serialu "House of Cards" (który szczerze polecam): "Dziś, kiedy mówisz do jednostki, mówisz do milionów". Superszybka komunikacja, w której każdy może być jednocześnie nadawcą i odbiorcą. Komunikacja omijająca mainstreamowe media, traktująca je użytkowo - jako niezły przekaźnik tego, co pulsuje w internecie. Każdy może być jednocześnie nadawcą i odbiorcą. Każdy, mając w miarę zaawansowany telefon komórkowy lub tablet, może stać się twórcą przekazu, który poruszy miliony. Iran, Tunezja, Egipt, Turcja... Na nic starania władz, by ściśle kontrolować to, co pokazują oficjalne media. Informacja jak dobre lekarstwo we krwi, krąży po całym organizmie. Leczy go z fałszu, iluzji i zakłamania.

Trzymam kciuki, żeby wolna komunikacja w internecie tym razem pomogła Turkom osiągnąć ich cel. 

fot. GeekIndignado/Twitter



niedziela, 2 czerwca 2013

Korzenie maślanizmu

fot. Paweł Cieśla/Wikipedia.
Ktoś powiedział mi kiedyś, że im bliżej będę trzydziestych urodzin, tym częściej będę analizował, co mnie kształtuje, co ukształtowało i co chciałbym, aby kształtowało dalej. Miał rację. 

Codziennie przetwarzam setki bodźców. Newsy, analizy, lajki, retweety, posty, wzmianki, prywatne wiadomości na Google Hangouts... Moje synapsy w mózgu wyglądają już pewnie jak biceps kulturysty. Lubię pływać w tym informacyjnym oceanie. Łączyć puzzle, z pozornie niedopasowanych kawałków tworzyć spójną całość. Objaśniać, wyszukiwać sensy, przewidywać. No, ale nie o tym chciałem.

sobota, 1 czerwca 2013

“ Love rarely overtakes, it mostly comes to meet us”

Dawno mnie tu nie było. Być może jestem blogerem o tyle specyficznym, że nie piszę, gdy nie mam nic mądrego do powiedzenia. Ale teraz chciałbym się czymś z Wami podzielić. 

Dzisiaj trochę się obnażę (jakby blogowanie ze swej natury nie było czymś innym, jak obnażaniem właśnie...). Szperając po siec, trafiłem na inspirujący cytat. Znalazłem go na stronie międzynarodowego wydania "Forbesa", a brzmi on tak: "Love rarely overtakes, it mostly comes to meet us" (Wilhelm Stekel)". I mimo leniwej soboty, zmusiłem swoje myśli do biegu. A przy okazji ryzykuję, że wyjdę na mięczaka. Bo co to za facet, co pisze o miłości? ;) Ale tak, zdarza mi się o tym rozmyślać. Współczesność to nie jest dobry czas dla miłości. Chyba, że dla prostytutek, bo dziś wszystko przelicza się jak składowe PKB - musi mieć jakąkolwiek wartość, żeby się liczyło. 

środa, 8 maja 2013

Hejt jak kromka chleba

fot. alphadesigner / Foter.com / CC BY-NC-ND
Ledwo zacząłem przygodę z nowym blogiem, a tu trzeba było zawiesić działalność. Wirus, nie wirus - dobrze, że udało się z nim w miarę szybko uporać. A tak, miałem dużo czasu na myślenie o tematach, które warto poruszyć na blogu. Jeden z nich to polska nienawiść. 

Zauważyliście, że podczas spaceru po miastach w Polsce trudno spotkać kogoś tak po prostu uśmiechniętego? Ba, gdy kiedyś sam wędrowałem jedną z głównych ulic Wrocławia z uśmiechem na ustach usłyszałem: "I co tak się cieszysz, frajerze?". Oczywiście, wesołych ludzi spotkać można. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nadwyżka smutasów nad tymi uśmiechniętymi jest aż nienaturalna. W krajowym internecie wcale nie jest lepiej. Tam jad leje się już strumieniami. A skala frustracji, agresji, prymitywnych wyzwisk czy antysemityzmu jest zatrważająca. Celowo zerkam do komentarzy pod notkami informacyjnymi o wypadkach drogowych, potrąceniach pieszych czy rowerzystów. A także w tych, które dotyczą kolejnych ekscesów piłkarskich kiboli. Ile tam jest nienawiści czy zwykłego skurwysyństwa! 

piątek, 3 maja 2013

Z kibolami daleko nie zajedziemy. Dosłownie i w przenośni

fot. mzacha/sxc.hu.
Nie chciałem pisać o (aż) tak poważnych sprawach na tym blogu, ale nie mam wyjścia. Dałem sobie tylko trochę czasu, aby ochłonąć i dopiero wtedy sięgnąć po pióro. Dlatego piszę mniej więcej dobę po tym, gdy paru troglodytów ubranych w szaliki Śląska Wrocław próbowało pięściami namówić mnie do śpiewu. Ale po kolei. 

Mamy we Wrocławiu nowy stadion. Powstał na Euro 2012, a wybudowano go za grube pieniądze. I, co naturalne dla inwestycji realizowanej ze środków publicznych, budzi bardzo skrajne emocje. Jedni najchętniej zrównaliby go z ziemią, drudzy skłaniają się ku bardziej racjonalnym rozwiązaniom, które pozwolą ten obiekt  sensownie zagospodarować. Może nawet nie z zyskiem, ale tak, by był w stanie sam się utrzymać. 

środa, 1 maja 2013

Innowacje jako broń masowego wkurzenia, czyli o Google Glass

fot. Antonio Zugaldia/Wikipedia, CC 3.0.
Google Glass - kręci mnie ten produkt, jak lisa pobyt w niestrzeżonym kurniku. Zamęczam znajomych opowieściami o tym wynalazku, niestety bez zrozumienia. Skoro nie da się w rozmowach, to napiszę o tym na blogu. 

Googlersi zapowiadają - Glass trafią do otwartej sprzedaży nie wcześniej, niż w 2014 r. Czyli jeszcze trochę przyjdzie nam poczekać, aż świat zaleją recenzje, migawki, zdjęcia czy posty na blogach o tym wynalazku. Czym on jest w istocie, jakby go tak rozebrać na kawałki? Otóż, Glass to tak naprawdę smartfon - tyle, że nie do noszenia w kieszeni, ale na twarzy. I w tym pomyśle tkwi, nie boję się użyć tego sformułowania, potencjał naprawdę rewolucyjny. 

Wszyscy jesteśmy leniwi

fot.  Capt. Tim / Foter.com / CC BY-NC-ND
W ten leniwy poranek moje moce twórcze skutecznie rozbudziła Izabela Łukomska-Pyżalska. I nie, nie znalazłem w Google jej dawnych rozkładówek w Playboyu. Pani prezes/bizneswoman/modelka (niepotrzebne skreślić) powiedziała coś całkiem ciekawego o współczesnej mentalności. 

Buszując po tekstach, które odłożyłem sobie na później w Pockecie, trafiłem na notkę Izabeli Łukomskiej na jej blogu w naTemat.pl. Myślę sobie - przeczytam, co mi szkodzi. W końcu prezes piłkarskiej Warty Poznań zdarzało się już mówić całkiem ciekawie. Pamiętam, jak kiedyś w publicznej wypowiedzi wyszydziła jednego ze swoich młodych piłkarzy, który w wieku ledwo powyżej nastoletniego narzekał, że ma problem z życiem za 4 tys. zł na rękę - i to mając opłacone mieszkanie! To się Pani prezes udało, bo ogólnie uważam, że polski piłkarz to na ogół ktoś zdecydowanie przepłacony, rozpieszczony i zmanierowany. Ale nie o futbolu miałem, tylko o notce Łukomskiej-Pyżalskiej. O czym napisała była gwiazda polskiego Playboya?

wtorek, 30 kwietnia 2013

Witajcie w krainie moich jedynie słusznych poglądów

Czasem mam wrażenie, że jestem jakiś taki nieuczesany. Chłonę popkulturę, chłonę content z sieci - portali, vortali, blogów, forów, za pośrednictwem GReadera (jeszcze), Flipboarda, Google Currents i cholera wie, czego jeszcze. Na to nakłada się moja, chyba jednak dość specyficzna, osobowość. A jeśli się chłonie, to dobrze też jakoś to przetwarzać i głosić urbi et orbi, jaka mieszanka z tego wykiełkowała. Stąd - z nieuczesania i przesytu treścią - wziął się pomysł na nowego bloga. Trzeba te internety jakoś szlifować, a nie oddawać je bez walki. 

Lubię, gdy coś się dzieje. Bywam krnąbrny i uparty bardziej, niż stado osłów z zaburzeniami hormonalnymi. Miewam niewyparzoną gębę i cięty język, przez który - gdy byłem młodszy - moi rodzice zyskiwali na swych włosach pasma przedwczesnej siwizny. NIENAWIDZĘ porażek, przez co innym zdarza się nie znosić mnie. Do tego bóg (wybierzcie sobie któregoś, żeby nie było) dał mi taki talent, że potrafię coś napisać bez ryzyka posądzenia o grafomanię. Do tego nurzam się po uszy w social media. Gotowi na złośliwości? To zaczynamy.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Czasem wystarczy spojrzeć inaczej niż zwykle

Dobra reklama jest na wagę złota. Zwłaszcza, gdy potrafi zainspirować. I właśnie taką dla Was znalazłem. 

Film, który możecie obejrzeć poniżej, to element kampanii reklamowej Dove. Ale o tym, kto stoi za tym spotem, dowiadujemy się dopiero pod koniec. A oglądając, dostajemy porcję solidnej inspiracji. Reklama ta jest utrzymana trochę w konwencji coachingowej ("po prostu uwierz w siebie"), dostrzegam w niej też trochę Jobsowania - myśl inaczej, łam konwenanse, szukaj innowacji. Takiej najbardziej osobistej, bo dotyczącej tego, jak postrzegasz samego siebie. 

Niby nic, niby tylko chwila oglądania, ale ten spot zostawia po sobie ślad. 



czwartek, 21 marca 2013

Dlaczego warto dać się pokłuć?

Sweet focia: autor wpisu kłuty podczas akcji oddawania krwi 
w  UMWD.

Czytelniczko, Czytelniku, zróbmy mały eksperyment. Spójrz na swoją skórę po wewnętrznej stronie łokcia - najpierw na prawej ręce, później na lewej. Wiesz, że ta część Twojego ciała może uratować komuś życie? 

Dlaczego właśnie ten punkt ciała może mieć zbawienny wpływ na czyjeś zdrowie? Bo właśnie w tym miejscu lekarze najczęściej wkłuwają się, by pobrać od nas krew do celów medycznych. Mówi się, że krew to dar życia, że bez niej służba zdrowia miałaby poważne problemy z pełnieniem podstawowych zadań (choć, jak wiemy, i z pełnymi magazynami krwi zdarza się, że idzie jej to dość opornie, ale zostawmy ten temat), że krew to płynne złoto... Cóż, brzmią te hasła co najmniej patetycznie, ale nie można odmówić im tego, że są prawdziwe. I każdy z nas, jeśli tylko zechce i zdrowie mu pozwoli, może podzielić się swoją krwią z tymi, którzy bardzo jej potrzebują. 

czwartek, 28 lutego 2013

Jak odzyskać mojo?

Wiecie, czym jest "mojo"? To coś takiego, co obrazowo można porównać do Waszego nastroju w poniedziałkowy poranek i piątkowy wieczór. I coś, za czym gonią największe korporacje technologiczne świata.

Gdy za sterami Google (na punkcie którego mam lekkiego fioła, a o czym moi znajomi wiedzą aż za dobrze) stał Eric Schmidt, firma wyrosła do gigantycznych rozmiarów. Tworzyła świetne, bardzo funkcjonalne produkty webowe, jak Gmail, Google Docs, świetny kalendarz on-line i wiele, wiele innych. Te narzędzia powstały w oparciu o założenie, że mają być dla użytkownika maksymalnie proste, a jednocześnie wnosić dużo wartości dodanej. Słowem, miały spełniać to, co jest jednym z kanonicznych warunków tworzenia innowacyjnego produktu, czyli dawać użytkownikom coś, z czym wcześniej nie mieli okazji się spotkać. Dla przykładu, dokumenty Google to świetne narzędzie, umożliwiające pracę on-line w czasie rzeczywistym. Tworzymy, piszemy tekst czy rachujemy coś w arkuszu kalkulacyjnym, Janek, Ania i Tomek widzą, co robimy i mogą na bieżąco komentować, edytować... Magia, nieprawdaż?

poniedziałek, 25 lutego 2013

Strachy na Lachy, "To"

Są takie kapele, które się nie starzeją. A nawet jeśli, to z fantazją i godnością niczym emeryci z reklam funduszy emerytalnych szalejący pod palmami. Albo tak, jak Strachy na Lachy na nowej płycie zatytułowanej "!To!".

Kupując nową płytę Strachów na Lachy, miałem pewne obawy dotyczące tego, jakie nuty popłyną z tego krążka. Poprzedni album kapeli dowodzonej przez Krzysztofa Grabowskiego, zatytułowany "doDekafonia", okazał się prawdziwym hitem. I przez wielu słuchaczy został nazwany rockową płytą dekady w Polsce. Zmierzyć się z własnym sukcesem nie jest łatwo, za to powielić już ograne schematy można od ręki. Sam Grabaż przyznał w niedawnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że taką płytę, jak "doDekafonia", nagrywa się raz na dziesięć lat. I zespół, przygotowując nowy materiał, miał świadomość, że musi pójść nieco inną drogą, by nie odgrzać tego samego kotleta. I trzeba przyznać, że Strachom udało się ominąć tę rafę, a obawy okazały się jednak niepotrzebne. Bo moim zdaniem, "!To!" jest to!

czwartek, 7 lutego 2013

Michał Sadowski, "Rewolucja social media"

Nie jest łatwo recenzować książkę autora, o którym wiadomo, że jego pasją są sporty walki. A gdy wiemy, że tekst ukaże się w internecie, monitorowanym głęboko przez jego firmę, to już nie przelewki. Pióro drży przed postawieniem złego słowa... Ale odstawmy żarty na bok i przejdźmy do rzeczy. Bo “Rewolucja social media” Michała Sadowskiego to książka, obok której nie warto przejść obojętnie.

Jeden z najbardziej cenionych przeze mnie polskich publicystów, red. Edwin Bendyk z tygodnika "Polityka", napisał niedawno fascynujący tekst pt. "Wróżenie z danych". Materiał ten, by podsumować go w skrócie, opisuje jedną z najbardziej pożądanych współcześnie umiejętności, czyli analityczne i kreatywne podejście do przetwarzania ton informacji, w którym każdy z nas codziennie zanurza się po uszy. Jak twierdzi autor, to właśnie Informacja (z dużej litery, bo podkreślić rangę zjawiska) będzie dla XXI w. tym, czym dla poprzedniego stulecia i rozwoju światowej gospodarki była ropa naftowa.

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...