środa, 31 grudnia 2014

O roku piękny, o roku szalony, oby Twój następca był taki sam!

fot. hartwig WKD, flickr.com/CC BY-ND 2.0.
Szalony, nierówny, przełomowy - te trzy słowa najlepiej pasują do wydarzeń roku 2014, którym mnie uraczył. A przede wszystkim, to był dobry rok. 

Chwilami miałem wrażenie, że jadę bez trzymanki kolejką górską. Po tym, jak rok temu zakończyłem stabilną i przewidywalną pracę w jednej ze spółek miejskich Wrocławia, w 2014 r. rzuciłem się w zawodowy wir. Niekiedy (częściej) rzucało na prawo i lewo, czasem udało się nieco odetchnąć, aż wreszcie przyszła stablilizacja. Nie rozgościła się jeszcze przy mnie do końca i tak, jakbym chciał, ale dzięki niej mogę spać spokojnie, a po przebudzeniu rozwijać się, zdobywać nowe umiejętności, uczyć się zarządzać własnym czasem… Co tu dużo gadać - chwilami nie było łatwo, ale dziś pisząc te słowa mogę zacytować Eldo: jestem dumny, gdy patrzę za siebie. 

Oby w Nowym Roku było równie dobrze, równie pouczająco, równie pokornie i równie kreatywnie. Tego życzę zarówno sobie, jak też Wam. Przede wszystkim Wam. 

W 2014 r. porzuciłem też dwa swoje wcześniejsze paskudne nałogi. I, wbrew pozorom, nie wiem wcale, który był gorszy i bardziej szkodliwy. Po pierwsze - odprawiłem z kwitkiem palenie papierosów. Nie było łatwo, oj nie było. Zdarzyły się bodaj dwa momenty, kiedy stres okazał się złoczyńcą i przegrałem z chęcią zapalenia “dymka”. Ale z drugiej strony, to były ekscesy, które nie doprowadziły do powrotu do nałogu, z czego jestem osobiście dumny. Podobnie zresztą jak z tego, że do odstawienia nikotyny namówiłem swoją Kasię, która już prawie rok (po przepalonych kilkunastu latach!) trzyma się bardzo dzielnie, nie pali i jestem z niej szalenie dumny!

Zresztą, ogólnie jestem z niej bardzo dumny za to, jak dawała sobie radę z różnymi przeciwnościami losu i wyzwaniami w pracy - czasami takimi, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do przeskoczenia. Ale koniec końców dawała sobie radę. I to jak! Wychodziła bez ran i strat własnych, za to dumna, silna i coraz bardziej pewna siebie. Przyjemnie się patrzy, jak ktoś najbliższy tak rośnie, jak rozkwita i jak każdego dnia jest fantastyczną, intrygującą, dobrą i piękną kobietą. Jeśli 2015 r. zafunduje mi choćby połowę tej obserwatorskiej radości, którą miałem w roku minionym, to będzie fantastycznie. 

Drugi nałóg, który pożegnałem, to - pozwólcie na zabawę słowem - Facebookowanie. Na Fejsa zaglądam sporadycznie, z czysto osobistych motywacji, a przede wszystkim w celach służbowych - wtedy jednak nie korzystam z prywatnego konta. Za to więcej czytam - wg twórców aplikacji Pocket, przez cały rok przeczytałem za jej pośrednictwem tyle stron, ile złożyłoby się na ok. 40 książek. Dużo to czy mało, to już kwestia osobistych kryteriów. Mnie ten wynik cieszy i daje też pewien komfort, bo bałem się, że było w 2014 r. za dużo Pocketowania, a za mało “zwykłych”, drukowanych książek. Koniec końców chyba nie było źle w tej sferze i mam nadzieję, że nie zabraknie mi czasu ani sił, by w nadchodzącym roku utrzymać to przyjemne status quo.

Odkryłem też coś absolutnie wspaniałego, czyli tzw. tradycyjne techniki golenia zarostu. Czyli maszynki na żyletki, żyletek owych różne rodzaje, pędzle, mydła, kremy do golenia (w tym, uwaga uwaga, krem Wars!), przeróżne inne specyfiki... I to jedno z najciekawszych odkryć mojego roku 2014. Połączenie tradycji, wygody, męskości, ciekawości i pasji. Wszystko wskazuje na to, że w nowym roku zdobędę kolejne szlify specjalisty od golenia na mokro. ;)

A trzymając się mojej wrodzonej przewrotności - najważniejsze na końcu. Ledwie rok 2014 się rozpoczął, a ja usłyszałem “tak” na najważniejsze pytanie w moim życiu. Od lutego z Kasią budujemy rodzinę. Dość szaloną w swej istocie i w sposobie życia oraz bycia, patchworkową, do tego z szalonym kotem, ale najcudowniejszą na świecie. To najlepsze, co mógł przynieść 2014 r. i szalenie się cieszę, że mogę już budować swoją rodzinę, a więc coś (o czym przekonałem się w 2014 r.), co jest absolutnie najważniejsze na świecie i niezbędne do życia. 

Wszystkiego dobrego, Szanowne Czytelniczki i Szanowni Czytelnicy! Oby 2015 r. był dla nas wszystkich dobry, bezpieczny, spokojny, oby za wschodnią granicą Polski wojna wygasła, dając nam spokój bycia.

Oby dopisywało zdrowie, obyście mogli rozwijać się zawodowo, obyście umieli oddzielać to, co ważne od tego, co miałkie i mało ważne.

Obyście mieli w sobie mnóstwo pogody ducha, spokoju, dumy i radości, oby Wasze rodziny pięknie rozkwitały.

Obyście mieli czas na czytanie książek i umieli go wyłuskać z czasu, który często mitrężymy na scrollowanie po feedzie Facebooka. Bo jedno i drugie bywa przyjemne, ale po lekturze książek chyba jednak zostaje nieco więcej treści w duszy, w myślach czy w osobowości. A sobie życzę (wybaczcie niegrzeczność), aby udało się pisać jeszcze więcej, czytać dwa razy tyle, ile się pisze i mieć nadal tyle, ile mam. Bo 2014 r. prowadził przez wiele różnych nieprzyjemnych zakrętów, ale doprowadził mne do takiego szczęścia, że więcej mieć po prostu nie można. 

Do siego roku!

piątek, 28 listopada 2014

Żeby to nie było czterolecie wrocławian mądrych po szkodzie

fot. Anna Woźniak, flickr.com/ CC BY-SA 2.0.
Wrocław się rozdyskutował. We Wrocławiu debata o tym, kto powinien zostać prezentem, rozgorzała na dobre i słychać ją w autobusach, tramwajach, spierają się rodziny, przyjaciele i znajomi. I dobrze! Połowa demokratycznej drogi w kampanii wyborczej, czyli prezentacja kandydatów i pierwszy etap wyborów, już za nami. Teraz czas na ostatni, kluczowy. Trzeba mądrze wybrać.

Będę się upierał, że mimo na ogół kiepskiej jakości kampanijnych spotów (niezależnie od komitetu) to był czas dobry dla Wrocławia. Z jednego prostego powodu - bo prezydent miasta wreszcie musiał na poważnie i pod pewną polityczną presją (bo za taką należy uznać perspektywę utraty stanowiska) musiał zacząć tłumaczyć się ze swoich działań. Ostatnie lata pokazały, że Rafał Dutkiewicz nieco oderwał się “od bazy”.

wtorek, 25 listopada 2014

Szczupak wpłynął do stawu i rozruszał leniwe ryby. To największe zwycięstwo Wrocławia z kampanii samorządowej

fot. Klearchos Kapoutsis, flickr.com/CC BY 2.0.
Ku zaskoczeniu wielu osób, w tym zwłaszcza urzędującego prezydenta Wrocławia i jego politycznej drużyny, kampania wyborcza nie okazała się być tak jałowa, jak dwie poprzednie. Myślę, że nie tylko zwycięzca drugiej tury wyborów prezydenta miasta będzie miał powód do radości. Także ci, którzy narzekali na uwiąd jakiejkolwiek debaty o sprawach miasta, mogą już odtrąbić swój sukces.

Dotychczas dyskusja o mieście i kierunkach jego rozwoju, o realizowanych inwestycjach, jakiekolwiek próby zmiany wektorów polityki obranych przez magistrat wyglądała jak debata krzykaczy toczona przez szybę w wygłuszonym pokoju. Rafał Dutkiewicz i jego zwolennicy od lat głoszą swoją prawdę - we Wrocławiu jest super, więc o co Wam chodzi?

piątek, 31 października 2014

Tak właśnie można i warto mówić o Powstaniu Warszawskim

To był film trudny do przetrawienia. Wnioski, przemyślenia, nawet punkt zaczepienia do napisania tego tekstu - to wszystko długo się kotłowało pod palcami. Co też można uznać za dowód, że “Miasto 44” Jana Komasy to naprawdę dobry film, którego polska kinematografia wstydzić się nie musi, przeciwnie - może być z niego dumna. 

I.
Trudno się mówi o tragediach, które przekraczają skalę ludzkiej wyobraźni. Śmierć jednego człowieka to zawsze tragedia i strata. Śmierć setek tysięcy dzieci, kobiet, mężczyzn, śmierć całego miasta - trudno napisać choćby tak proste zdanie, bo język wydaje się być bezradny, pozbawiony odpowiednich słów. Nagi wobec ogromu tragedii, której nie sposób objąć rozumem, a co dopiero zacząć o niej opowiadać.

niedziela, 12 października 2014

Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą - to hasło wcale nie takie głupie, co udowodnił Sebastian Mila

fot. Arvedui89, pl.wikipedia.org/CC BY 3.0.
Jesienią król piłkarskiego polowania jest jeden. Na co dzień rezyduje we Wrocławiu. Do niedawna podupadły, w meczu Polski z Niemcami pokazał skalę metamorfozy, którą przeszedł w ostatnich miesiącach. Mowa rzecz jasna o Sebastianie Mili. 

Gol strzelony Niemcom przez popularnego “Rogera” sprawił, że teraz patrzy na niego cała piłkarska Polska. I nie tylko Polska, bo o jego bramce wbitej mistrzom świata informowano też np. w Norwegii, gdzie Mila kiedyś grał. Oczywiście, wszyscy kadrowicze dokonali rzeczy uznawanej za niemożliwą, bo przez lata mecz Polski z Niemcami był jednoznaczny z tym, że po ostatnim gwizdku znów trzeba będzie sobie powiedzieć: “Następnym razem wygramy”. 

Tych następnych razów było całe mnóstwo, aż wreszcie 11 października br. kadra prowadzona przez Adama Nawałkę wreszcie położyła Niemców na łopatki. I to w jakim momencie - przecież nasi zachodni sąsiedzi to świeżo upieczeni mistrzowie świata! Dlatego wszyscy co do jednego kadrowicze zasługują na długie oklaski, ale jeden z nich - właśnie Sebastian Mila - zasługuje na głęboki ukłon, taki według zasad dawnej kindersztuby.

czwartek, 9 października 2014

Kraina podwójnych standardów

fot. Tama Leaver, flickr.com/CC BY 2.0.
Standardy polskiej debaty publicznej nie są jednakowe dla każdego uczestnika. Niby wiadomo o tym od dawna, ale ostatnie wydarzenia z prof. Janem Hartmanem i Rafałem Ziemkiewiczem udowodniły, że skrobanie konserwatywnego kanonu myślenia to krok samobójczy, za to prostackie podejście do kobiet uchodzi na sucho.

Na początek przedstawmy pokrótce uczestników niedawnego medialnego spektaklu, którego echa jeszcze rozbrzmiewają na salonach dyskusji publicznej w Polsce.

niedziela, 28 września 2014

Jakość albo dziadostwo za pieniądze publiczne. Wybór należy do Ciebie, czytelniczko i czytelniku

fot. Anthony Easton, flickr.com/ CC BY 2.0.
Mówią, że Polska i jej społeczeństwo się modernizuje, że idzie do przodu, że mentalność Polaków zmienia się na plus. Ale niestety mentalność tzw. Polaka - komentatora życia publicznego (to moje robocze określenie na potrzeby tego tekstu) jest jak pryszcz zamazany pudrem. Wystarczy lekko poskrobać i robi się brzydko.
Metafora z defektem skóry w treści przyszła mi na myśl, gdy obserwowałem narastający jazgot wokół informacji, że nowa minister infrastruktury i rozwoju Pani Maria Wasiak odbierze pół mln zł odprawy od poprzedniego pracodawcy. A była nim Grupa PKP, w zarządzie której minister Wasiak pracowała przed transferem do ministerstwa w rządzie premier Ewy Kopacz. I na mocy kontraktu menadżerskiego, który zawarła ze spółką, przysługiwała jej odprawa po odejściu z pracy.

Nie znam szczegółów tej umowy, więc trudno mi powiedzieć dokładnie, z jakiego tytułu odprawę przyznano, bo z tego, co wiem, na ogół wręcza się ją np. po przedwczesnym zwolnieniu pracownika przez pracodawcę. A zapis, że odprawa zostanie przyznana po odejściu z firmy ot tak, po prostu (nawet do ministerstwa) wydaje mi się dość kontrowersyjny. Ale to tylko gdybanie, które nie zmienia istoty rzeczy.

czwartek, 25 września 2014

#BendGate i iPhone 6 Plus - Apple wyprodukował telefon, który może przybrać kształt bumerangu

iPhone 6 Plus wygina ciało śmiało w materiale na YouTube. 
Szok, niedowierzanie, skandal, tłumy rozczarowanych, media społecznościowe wstrzymały oddech. Nowy święty Graal, czyli iPhone 6 Plus, wygina się podczas noszenia w kieszeni i może nawet się złamać! 

Informację o tym, że nowy model iPhone’a niebezpiecznie się wygina, znalazłem na nie byle jakich łamach, bo na portalu brytyjskiego “The Independent”.

Łamy szacowne, można więc sprawę potraktować jako poważną. Ale cóż... W pierwszym odruchu mocno się roześmiałem, bo nietrudno sobie wyobrazić miny tych, którzy długie godziny w zawijanych kolejkach spędzili, by wreszcie kupić nowego iPhone’a - jak się okazuje, giętkiego jak banan. Przyznaję też, że nieco drwiłem w myślach z całej tej manii na punkcie produktów Apple, która każe ludziom marnować kawał życia na stanie w kolejkach właśnie tylko po to, by kupić - jakby nie było - zwykły telefon.

poniedziałek, 15 września 2014

[Krótka piłka] Cała prawda w jednym zdjęciu

Mówią, że Twitter jest trudny. Że jest inny, że trudno się w nim rozeznać, że ma wysoką barierę wejścia, czyli - mówiąc po ludzku - nowy użytkownik potrzebuje sporo czasu, aby zrozumieć, o co tam w ogóle chodzi. Mówią i mają rację. 

Do tych wszystkich trudności związanych z Twitterem dodałbym jeszcze wcale nie tak oczywiste metody zarządzania strumieniem informacji. Jeśli raz się to zaniedba, nie utworzy list wg zainteresowań czy upodobań - koniec świata. Trudno to będzie później odkręcić, a strumieniowi treści nadać kształt uroczego strumyczka. Zostanie już raczej wściekłym wodospadem. Co nie znaczy, że tego nie da się zrobić. Owszem - da się. Tylko trzeba o tym pamiętać od początku przygody z Twitterem. Reszta pójdzie z górki.

A wszystkie te techniczne i - nazwijmy je tak roboczo - zalewowo-informacyjne problemy związane z Twitterem rekompensują takie oto znaleziska. Moim zdaniem na Twitterze łatwiej trafić coś tak magnetycznego i szczerego niż na Facebooku.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Gdzie jest miejsce pianki lub żelu do golenia? W najbliższym śmietniku

fot. Geoffrey Fairchild / flickr.com CC BY 2.0
Zazwyczaj na tym blogu toczę swoje boje z rzeczywistością, współczesną mentalnością czy różnymi cudami technologii, które pozornie mają nam ułatwiać życie, a realnie wyjaławiają je z treści. Ale dziś czas na audycję z gatunku tych pozytywnych. A mianowicie - o moim ostatnim odkryciu kosmetycznym, czyli o tradycyjnych sposobach golenia twarzy.

Od razu dodam, że zdaję sobie sprawę, iż dla stałych czytelników (tutaj szczerze się uśmiecham, bo wiem o jednej stałej czytelniczce, czyli mojej przyszłej żonie, istnienia innych w swej skromności nie śmiem nawet zakładać) dostępny tutaj tekst o kosmetykach męskich może wywołać lekki szok. Bo jak to: Maślanka, ten wiecznie marudny i rozpolitykowany gadżeciarz pisze o pędzlach do golenia, żyletkach, balsamach? Oszalał? A jednak.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Odszedłem z Facebooka. Żałuję, że tak późno

fot. Geralt/Pixabay.com.
To już prawie miesiąc. Niby nic, niby to żadna jednostka miary, ale dla mnie osobiście to ogromny krok naprzód. Krok, którego postawienie teraz mogę polecać każdemu z czystym sumieniem. A być może także z typową dla każdego neofity gorliwością. 

Pisząc ten krótki wpis mam dziwne wrażenie, że robię z igły widły. Bo przecież Facebook to nic innego, jak internetowe NARZĘDZIE. A narzędzi się używa, kiedy są potrzebne lub przydatne, a kiedy nie, odstawia się je do komórki lub piwnicy (czy gdziekolwiek indziej), gdzie czekają na kolejny swój moment. Z Facebookiem sprawa ma się podobnie - gdy ma się go dość, wystarczy wyjść, nacisnąć przycisk X w przeglądarce, wyjść z e-świata Facebooka i zająć się czymś innym.

Tyle, że Facebook dziś urósł do rangi czegoś, co jest potrzebne jak powietrze. Trudno z niego wyjść, trudno bez niego się obejść. Znam ludzi - i sam też miewałem takie momenty - dla których wrzucenie “czegoś” na Fejsa to coś równie oczywistego, jak jedzenie, picie czy oddychanie. To nie jest normalne.

czwartek, 19 czerwca 2014

Państwo polskie nie istnieje, został ch.., dupa i kamieni kupa?

fot. freeimages.com.
Wszystko wskazuje na to, że minister Bartłomiej Sienkiewicz miał rację. W Polsce państwo nie istnieje lub jest jak, odwołując się do zgrabnego bon motu ministra, ch.., dupa i kamieni kupa. 

To, co działo się niemal przez całą minioną środę w redakcji tygodnika “WPROST”, śledziłem z rosnącym zdumieniem. Zabrzmi to może radykalnie i okrutnie, ale miałem wrażenie, że rodzimi dziennikarze, politycy, śledczy i oficerowie służb specjalnych umówili się na jakiś chocholi taniec lub na pokaz teatru absurdu.

wtorek, 10 czerwca 2014

Klauzula sumienia jako narzędzie do zadawania cierpienia

fot. freeimages.com.
Okazuje się, że w Polsce trzeba uważać, bo zamiast na lekarza można trafić na misjonarza. Do tego z zapędami do włażenia z butami w cudze życie intymne.

Gdy poczytać informacje z Polski z ostatnich dni, to aż włos się jeży na głowie. W sferze z pogranicza medycyny, religii i obyczajowości dzieją się rzeczy, które na ogół płyną do odbiorców informacji z - nie boję się tego napisać - Pakistanu czy Afganistanu. Tam kobiety nadal, mimo heroicznych wysiłków wielu zaangażowanych osób, są traktowane jak własność, jak rzecz - bez prawa do własnego zdania, bez prawa do kontrolowania własnej seksualności. Można je pobić, można je nawet zabić, jeśli "splamią honor rodziny". Cudzysłów nie jest tutaj przypadkowy, bo zabijanie w imię honoru? Przecież to brzmi absurdalnie. W Polsce zaś można mieć usta pełne frazesów o wierze i religii, zasadach i wartościach, a w gruncie rzeczy w imię próżnej troski o wizerunek własny skazywać kogoś na cierpienie, ból i pogardę. Bo też krzywdzenie bliźniego w imię zasad religii, która tak wiele mówi o miłości bliźniego? To się żadnej logiki nie trzyma.

niedziela, 4 maja 2014

Tak właśnie wysyła się gamoni do kąta


fot. CC LivingInPixels.net Pau/Wikipedia EN.
Jeden banan, a tyle rozgłosu. Ten smaczny skądinąd owoc stał się ostatnio światowym symbolem walki z rasizmem na stadionach piłkarskich. A wraz z nim Dani Alves, brazylijski obrońca FB Barcelona, który jednym prostym gestem pokazał rasistom, gdzie ich miejsce. 

Od wielu lat mnie zastanawia, co trzeba mieć w głowie - albo raczej, ile trzeba mieć w niej suchego siana - aby wybuczeć czarnoskórego piłkarza, udawać odgłosy małp na jego widok lub wręcz rzucać w niego bananami. Zdarzało się to w Polsce, np. wtedy, gdy naturalizowany Polak Emmanuel Olisadebe został obrzucany bananami na stadionie w Lubinie w czasach, gdy grał jeszcze w Polonii Warszawa. A niestety bardzo często bywa tak, że gdy na stadion przyjeżdża zespół z czarnoskórym piłkarzem w składzie, znajdą się na trybunach debile, którzy na jego widok naśladują odgłosy małp. Chociaż, jakby tak się zastanowić, to poniekąd pokazują swoją prawdziwą naturę...

piątek, 25 kwietnia 2014

Im dłużej tu żyję, tym mniej to wszystko rozumiem

fot. Geralt/Pixabay.com.
Są wszędzie. Potrafią zaatakować z zaskoczenia, bez zapowiedzi. Robią swoje i odchodzą, zostawiając swoją ofiarę ze skwaszoną miną i rosnącym poczuciem rozgoryczenia, że tutaj to nigdy nie będzie normalnie. Zawsze gotowi nawrzeszczeć, za to słowa “przepraszam” najczęściej nie mają w swoim słowniku. Polacy w tłumie. 

Gdy byłem młodszy, nie potrafiłem tego nazwać. Świadomość przyszła z wiekiem, a wraz z nią język opisu. Otóż, czasem miewam POLAKOWSTRĘT. I gdy to uczucie narasta, jestem wtedy bardziej skłonny zgodzić się z opinią premiera Donalda Tuska, że polskość czasem oznacza nienormalność. 

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Już nie trzeba rzucać kamieni na szaniec

fot. Ministerstwo Obrony Narodowej/en.wikipedia.org.
Dawno już nie ucieszyła mnie żadna wiadomość jak ta, że prawie połowa Polaków deklaruje brak chęci do umierania za ojczyznę. 

To była sprawa, która poruszyła nawet polityków. Wypowiadał się o niej sam Jarosław Kaczyński, co pokazuje, jak szerokim echem odbiła się ta informacja. O co dokładnie chodzi? O sondaż przeprowadzony przez firmę MillwardBrown na zlecenie TVN24. Wynika z niego, że ok. 49 proc. Polaków nie byłoby gotowych do oddania życia lub zdrowia lub też, ogólnie mówiąc, do poświęcenia się dla kraju, gdyby coś zaczęło mu realnie zagrażać. Po 25 latach od przełomu Okrągłego Stołu okazuje się, że Polacy do pewnego stopnia odrobili wolnościową lekcję

piątek, 4 kwietnia 2014

Po co komu myślący zegarek?

fot. Pebble Technology/en.wikipedia.org.
Smartfony, inteligentne zegarki, miasta obudowane systemami informatycznymi, które mają je zmienić w smart cities… Mam wrażenie, że jeszcze tylko kilkanaście kroków dzieli nas od granicy, po przekroczeniu której wszystko wokół nas stanie się smart, za to większość z nas ani się obejrzy, a stanie się dumb. 

Od strony samej idei czy koncepcji na tego typu produkt, Google spisał się - przynajmniej w moim odczuciu - na medal. Na zaprezentowany przy okazji debiutu Android Wear, czyli pakietu oprogramowania i wytycznych do "szycia" Androida pod wearable computers, smartwatch Motoroli, czyli Moto 360 wyposażony w Androida przykrojonego do tego typu urządzeń, patrzy się z przyjemnością. Sam Android i mechanizm jego pracy też wygląda ciekawie. Bazujący na wirtualnym asystencie Google Now, stale wpisuje się w kontekst życia użytkownika, dostarczając najbardziej potrzebne w danej chwili informacje.

środa, 2 kwietnia 2014

Krótko o decyzji jak skok na spadochronie przy braku pewności, że zabrało się spadochron z samolotu

fot. Ester Villlalta Capdevila/ CC: flic.kr/p/bsEVG3.

Jestem zodiakalnym Bykiem. Jeśli wierzyć horoskopom, osoby spod znaku Byka są raczej z tych mocno stąpających po ziemi, używającym głównie rozumu, a mniej serca do podejmowania życiowych decyzji. Krótko mówiąc - więcej rozsądku, mniej szaleństwa.

I gdy taki Byk porwie się na coś szalonego, to od wielkiego dzwonu. Za to jeśli już, to tak, że scenariusze do filmów na tej podstawie można pisać...

Zrobiłem to. Wiedząc, że nie mam alternatywy, a moja umowa o pracę na okres próbny wygasa 31 marca br., nie zdecydowałem się jej przedłużyć. Uznałem, że nie ma większego sensu zarzynać psychiki w miejscu, które zwyczajnie mi nie podeszło. Zwłaszcza w sferze zakresu zadań, które - umówmy się - nie miało wiele wspólnego z komunikacją w wydaniu przeze mnie lubianym, dużo za to z obsługą klienta. Klienta często nie przebierającego w słowach, dodam.

piątek, 7 marca 2014

A gdy przyjdą podpalić dom, w którym mieszkasz, to... się nie zdziw

Europa. Może nawet lekka gnuśność i lenistwo kontynentu, który w ostatnich 50 latach wykonał mnóstwo pracy, by wojenny koszmar po tragedii II Wojny Światowej nigdy więcej go nie dotknął?

niedziela, 2 marca 2014

Domek z kart, który wciąga jak bagno

Fot. Wikipedia EN.
And the butchery begins. Takim hasłem, jakże dosadnym, reklamowano drugi sezon serialu "House of Cards". Biorąc pod uwagę to, co przygotowali autorzy scenariusza, słowo "butchery" było stanowczo na wyrost. 

Jak mówi klasyczny już cytat z cesarza Bismarcka, ludzie nie powinno wiedzieć, jak robi się kiełbasę i politykę. Bo kiełbasa jest smaczna (wegetarian uprzedzam - polemiki na ten temat nie będzie), ale nie warto wiedzieć, jak powstaje, bo smak przepadnie. Z polityką jest podobnie. Wciąga. Pasjonuje. Budzi emocje. Bywa bolesna do samej kości. Jest nieprzyzwoita. Bywa, że premiuje podłość, brak lojalności, cynizm, fałsz i zdradę. Fascynuje. Często jednak to, co o polityce wiemy, to wycinek lub przeczucie. A gdyby zajrzeć za kulisy, na pewno zaczęłyby się torsje. Codziennie jednak miliony ludzi na całym świecie idą do świata polityki i jej okolic, robić swoją robotę, grać swoją grę. Czy też, jak mawia bohater "HoC" Frank Underwood, polować lub być tym, na kogo się poluje. "House of Cards" to zaś raport z polowania. Raport, który uzależnia. 

wtorek, 11 lutego 2014

Maślanizm szalenie radosny :)

Mówią, że jeden obraz czasem potrafi przekazać więcej niż tysiąc słów. Jest w tym dużo prawdy - zwłaszcza w dzisiejszych realiach coraz bardziej obrazkowej komunikacji. 

Myślę sobie, ze pieprzę konwenanse, normy, cudze oczekiwania czy wizje tego, co można, a czego nie można. To jest taki moment i takie szczęście, które dzieje się raz w życiu. A zatem, tak w skrócie: 9 lutego 2014 r., Wrocław, ok. godz. 18:30. :) Jeden jedyny taki dzień w życiu i jedna taka, jedyna na całym świecie dziewczyna. Ta, o której wiem, że spędzę z nią resztę życia i maślanizmy będę generował także dzięki jej myślom. 


sobota, 1 lutego 2014

Nie taka szczera ta blogosfera

fot. sxc.hu.
Miewam czasem wrażenie, że polska blogosfera z uporem maniaka próbuje rozmienić się na drobne i zniechęcić do siebie czytelników. A wszystko w ramach sporów, które można podsumować jako batalię o to, kto ma większe ego, co nie przypadkiem brzmi podobnie do "kto ma większego". 

Gdy obserwuję przepychanki w tzw. blogosferze, przychodzi mi na myśl pewna analogia rodem z życia knajp. A dokładniej, z obyczajów godowych panów (a czasem też pań) tam bywających, polujących przy barze lub na parkiecie na wybrankę/wybrańca serca. Są tacy i takie, które się prężą. “Brylują” powiedzonkami w rodzaju “Bolało, jak spadałaś z nieba, aniele?”, prężą wydekoltowane ciała, wymachują “seksownie” biodrami, prężą się i indyczą, żeby zwrócić na siebie uwagę… A są też tacy, którzy wiedzą, że nie muszą się prężyć. Którzy (i które) są pewni własnej wartości, a nawet jeśli nie, to nie starają się na siłę. Bo mimo wszystko wiedzą, że są w stanie kogoś sobą zainteresować - bez uciekania się do tzw. końskich zalotów czy “magicznych sztuczek” rodem z pisemek dla panów czy “Cosmopolitan”. Mam coraz mocniejsze poczucie, że taki syndrom prężenia się dotknął także polską blogosferę. 

środa, 15 stycznia 2014

Cyc już nie działa, trzeba poszczuć mocniej


fot. statigram.
Nazwiecie mnie pewnie konserwatywnym zgredem, liczę się z tym. Wiele mód w internecie już widziałem, wielu zrozumieć nie mogłem, ale ostatnia - na #bikinibridge - zwaliła mnie z nóg i wpędziła w zadumę nad kondycją współczesnej komunikacji. I trochę też obyczajów. 

Że jesteśmy szczuci cycem - to wiadomo od dawna. Nie wiem, czy istnieje produkt, który w poprzednich latach byłby reklamowany/promowany bez sięgania po kobiecą goliznę. Może poza produktami dla dzieci, ale to akurat inna para kaloszy. Są też swego rodzaju elementy kontrkulturowe - celebryci, badacze, publicyści, blogerzy, którzy mówią głośne "nie" tego typu "reklamie". Takiej, która robi z kobiety trzy kawałki: biust, tyłek i waginę, a wszystko to po to, aby sprzedać swój styropian/telewizor/farby do malowania ścian i inne jednoznacznie kojarzące się z erotyką produkty. A mimo to, w internecie i w social media nadal pączkują trendy, które polegają - w skrócie, bo tak je rozumiem - na promowaniu siebie poprzez pokazanie tzw. #bikinibridge, czyli widzianych z góry majtek od bikini opiętych na biodrach tak, że tworzą mostek. A przy okazji co nieco odkrywają. 

niedziela, 5 stycznia 2014

Dlaczego nie kupię Google Glass

fot. Loic Le Meur/Wikipedia.

Zachwyt trwał całkiem długo, ale na szczęście przyszło otrzeźwienie. Nie mogłem się doczekać premiery Google Glass w Polsce, a doszedłem do etapu, kiedy wiem, że rozpoczęcie ich sprzedaży będzie dla mnie tylko wydarzeniem wartym odnotowania, a nie powodem do tego, by ustawić się po nie w kilometrowej kolejce. Oto, dlaczego. 


Im dłużej siedzę w pobliżu branży nowych technologii, nowych mediów czy PR, tym więcej we mnie swoistego konserwatyzmu technologicznego. Patrzę na kolejne wynalazki, na kolejne mające nam ułatwiać życie w cudowny sposób aplikacje, na technologie z ducha GTD (Getting Things Done, w skrócie - z ducha maksymalnej wydajności)... I nabieram przekonania, że ten wyścig jest często sztuką dla sztuki. A biorąc w nim udział, często zapominamy o tym, co najważniejsze i coś nam umyka. To, że człowiek jest istotą społeczną i owszem, nowe technologie czy media społecznościowe bywają bardzo pomocne w podtrzymywaniu relacji. Ale nigdy ich nie zastąpią i nie warto nawet próbować. Bo takie próby mogą nas nieodwracalnie zubożyć. 

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...