fot. statigram. |
Nazwiecie mnie pewnie konserwatywnym zgredem, liczę się z tym. Wiele mód w internecie już widziałem, wielu zrozumieć nie mogłem, ale ostatnia - na #bikinibridge - zwaliła mnie z nóg i wpędziła w zadumę nad kondycją współczesnej komunikacji. I trochę też obyczajów.
Że jesteśmy szczuci cycem - to wiadomo od dawna. Nie wiem, czy istnieje produkt, który w poprzednich latach byłby reklamowany/promowany bez sięgania po kobiecą goliznę. Może poza produktami dla dzieci, ale to akurat inna para kaloszy. Są też swego rodzaju elementy kontrkulturowe - celebryci, badacze, publicyści, blogerzy, którzy mówią głośne "nie" tego typu "reklamie". Takiej, która robi z kobiety trzy kawałki: biust, tyłek i waginę, a wszystko to po to, aby sprzedać swój styropian/telewizor/farby do malowania ścian i inne jednoznacznie kojarzące się z erotyką produkty. A mimo to, w internecie i w social media nadal pączkują trendy, które polegają - w skrócie, bo tak je rozumiem - na promowaniu siebie poprzez pokazanie tzw. #bikinibridge, czyli widzianych z góry majtek od bikini opiętych na biodrach tak, że tworzą mostek. A przy okazji co nieco odkrywają.