poniedziałek, 7 lipca 2014

Odszedłem z Facebooka. Żałuję, że tak późno

fot. Geralt/Pixabay.com.
To już prawie miesiąc. Niby nic, niby to żadna jednostka miary, ale dla mnie osobiście to ogromny krok naprzód. Krok, którego postawienie teraz mogę polecać każdemu z czystym sumieniem. A być może także z typową dla każdego neofity gorliwością. 

Pisząc ten krótki wpis mam dziwne wrażenie, że robię z igły widły. Bo przecież Facebook to nic innego, jak internetowe NARZĘDZIE. A narzędzi się używa, kiedy są potrzebne lub przydatne, a kiedy nie, odstawia się je do komórki lub piwnicy (czy gdziekolwiek indziej), gdzie czekają na kolejny swój moment. Z Facebookiem sprawa ma się podobnie - gdy ma się go dość, wystarczy wyjść, nacisnąć przycisk X w przeglądarce, wyjść z e-świata Facebooka i zająć się czymś innym.

Tyle, że Facebook dziś urósł do rangi czegoś, co jest potrzebne jak powietrze. Trudno z niego wyjść, trudno bez niego się obejść. Znam ludzi - i sam też miewałem takie momenty - dla których wrzucenie “czegoś” na Fejsa to coś równie oczywistego, jak jedzenie, picie czy oddychanie. To nie jest normalne.

Długo dojrzewałem do tej decyzji, wiedziony zarówno własną intuicją i przemyśleniami, jak też - zwłaszcza - tym, co na temat szeroko rozumianych social media usłyszałem od swojej narzeczonej, mającej zdecydowanie więcej zdrowego dystansu do tej sfery rzeczywistości. Czytałem, słuchałem, balon pompował się powietrzem refleksji, aż nadszedł moment podjęcia tzw. męskiej decyzji. Czyli, w skrócie, wprowadzenia w czyn własnych przemyśleń i wyjście z nimi dalej niż tylko do sfery wewnętrznego dialogu z sobą samym, jaki ten Facebook jest nudny i szkodliwy. 

A zatem, zrobiłem to. Przekopałem się przez ustawienia konta na Facebooku, wyszperałem opcję “Dezaktywuj konto”, kilka chwil ostatniej refleksji i poszło. Tak po prostu. Mija prawie miesiąc (albo już minął, mam pewien mętlik w głowie, bo nie pamiętam, kiedy dokładnie zamroziłem swoją obecność na Facebooku), odkąd podjąłem tę decyzję. I co? I w zasadzie to… nic. Jest po prostu normalnie. Brakuje mi poczucia, abym odciął się od serwisu internetowego, bez którego dziś absolutnie nie da już się obyć. 

Mam pewien dylemat, czy warto o tym pisać. Bo, tak naprawdę, mówić będziemy tutaj o powrocie do “normalnej” rzeczywistości, którą w moim przekonaniu Facebook wykoślawia i zaburza. Odzyskuję zdolność do skupienia na jednej rzeczy w danym czasie, a wraz z nią zdolność słuchania i zadawania pytań. Mniej obciążony bodźcami mózg potrafi się zmobilizować do aktywności nawet wieczorem, gdy na ogół po całym intensywnym dniu pada się na nos i bywa, że trudno uruchomić szare komórki. Nie powielam bezsensownego, schematycznego gestu trałowania po News Feedzie w poszukiwaniu “czegoś”. Czerwona ikona powiadomienia o nowym zdarzeniu, wiadomości prywatnej czy zaproszeniu do znajomych nie jest już dla mnie powodem do tego, aby oderwać się od tego, co właśnie robię i przejścia do Facebooka. Nie muszę już mieć włączonej bez przerwy karty przeglądarki internetowej z otwartym Facebookiem, by zawsze (najczęściej trochę mimowolnie) tam zajrzeć, poszperać, pooglądać bliżej nieokreślone “coś” i - w przybliżeniu - na 10 postów odsiać siedem głupawych, aby dostać dwa całkiem interesujące i jeden świetny. Czuję się wolny i autonomiczny, bo podjąłem świadomą decyzję, aby odstawić narzędzie, które w mojej ocenie już się nie sprawdza. Czuję się wolny i autonomiczny, bo to Facebook jest dla mnie (czy kogokolwiek innego), nie na odwrót. 

Wreszcie, co najważniejsze - czuję się wolny od uczestnictwa w globalnym targowisku próżności, siedzibie personal brandingu, gdzie ludzie pokazują swój WIZERUNEK, a nie siebie samych. To rzecz jasna oczywiste, że także w “realnym” społeczeństwie odgrywamy role, zakładamy maski i kreujemy się. Ale o ile w realnym świecie da się czasem przyuważyć kogoś, że - przepraszam za kolokwialny przykład - np. dłubie w nosie, siorbie przy jedzeniu zupy albo obgryza paznokcie, na Facebooku taka osoba może kreować siebie jako arbitra elegancji. I ten wyścig na to, kto dostanie więcej lajków i komentarzy, kogo znajomi nagrodzą większą liczbą udostępnień…

Jak to wygląda w praktyce, pokazują losy fikcyjnego Scotta, z którym spot szybko rozniósł się viralowo po internecie. Ciekawe zresztą, że jeśli taki materiał nie da do myślenia użytkownikom Facebooka, to co da?



Po co to wszystko, na co to komu? Czy nie jest ciekawsze obejrzenie dobrego lub nawet głupawego filmu? Przeczytanie prasy opiniotwórczej lub tygodnika “Gala”? Zrobienie czegokolwiek innego niż wizyta w e-krainie contentowej sieczki?

Sam sobie odpowiedziałem na te pytania, że jednak warto inaczej. Zamieniłem Facebooka na Twittera, który moim zdaniem nie jest aż tak absorbujący, a dostarcza mnóstwo świetnych treści i serwis Feedly (polecam!). Więcej czytam, więcej załatwiam - nawet prostych, domowych rzeczy. Zacząłem szukać prostych, zwykłych, ale dziś nieco zapomnianych ułatwiających życie sztuczek, jak np. golenie się przy użyciu kremu i pędzla z borsuczego włosia. Na marginesie - Panowie czytelnicy, zainteresujcie się taką techniką golenia. Wyrzućcie pianki i żele, bo chemia w nich zawarta demoluje Wam skórę. Pędzel, dobra maszynka (może być taka na żyletki), krem do golenia, niechaj będzie choćby nieśmiertelny krem Wars i… Sami zobaczycie, ile to daje męskiej frajdy i jak odwdzięczy się Wam skóra twarzy. 

Ale koniec tej dygresji. Mam wrażenie, że wcześniej, gdy taplałem się po łokcie w świecie Facebooka, brakowało mi zarówno skupienia, jak i intelektualnej świeżości. Teraz, także dzięki mojej cudownej przyszłej żonie, która uwielbia rozmawiać, mogę cieszyć się głową i intelektem stymulowanym bodźcami wartymi znacznie więcej niż kotki, demotywatory czy posty znanego blogera, niejakiego Michała Góreckiego ze zdjęciami karkówki.

Ostatnie dni przyniosły dodatkowy powód, aby jednak rozstać się z Facebookiem. Powód dobry zwłaszcza dla tych, którzy cenią sobie swoją autonomię i nie lubią, gdy ktoś robi im przysłowiową wodę z mózgu. Sam do tego grona się zaliczam i cieszę się, że opuściłem giganta mediów społecznościowych wcześniej, zanim ujawniono te informacje. W końcu dżentelmeni wychodzą po cichu i elegancko, a nie trzaskając drzwiami.

Chodzi o to, że Facebook bez wiedzy użytkowników manipulował ich emocjami. Niektórym wyświetlał w News Feedzie więcej treści pozytywnych, a innym więcej negatywnych. “Badaniem” (bo z nauką nie ma to wiele wspólnego) objęto setki tysięcy Facebookowiczów, co w skali całej sieci FB na świecie jest liczbą marginalną, ale obiektywnie 700 tys. ludzi (bo na taką skalę zakrojono owe “badanie”) to populacja równa tej, która mieszka np. we Wrocławiu. Dużo. Co chcieli osiągnąć w ten sposób psychologowie najęci przez Facebooka? Sprawdzali, jak ogólny nastrój płynący z News Feedu wpływa na nastrój jednostki. I okazało się, że ci, którzy widzieli więcej treści negatywnych, też częściej dzielili się negatywnymi emocjami. A ci widzący treści pozytywne sami puszczali w świat więcej optymistycznych przekazów.

Czy to etyczne? W żaden sposób. Czy to normalne, że prawie milion ludzi służy w roli królików doświadczalnych? Nie. Tyle, że każdy użytkownik Facebooka wyraził zgodę na takie “testy”, akceptując regulamin serwisu. Stosowny zapis był pewnie ukryty na stronie nr 19384 owego regulaminu, ale umówmy się: kto poza ludźmi skrajnie podejrzliwymi, wariatami i paranoikami czyta regulaminy serwisów i aplikacji internetowych?

Dla mnie jest bardzo dziwne, że spora firma z siedzibą w Kalifornii może testować emocje prawie miliona ludzi, a mimo to nie następuje masowy exodus z serwisu społecznościowego, który owa firma prowadzi. I dalej trwa masowa produkcja lajków, postów, share’ów, komentarzy… Bo przecież Facebooka trudno odstawić.

Ale zaraz… Trudno? Bzdura. Wystarczy tylko chcieć. Higiena intelektualna i osobowości tego wymaga. A by ją sobie zapewnić, trzeba włożyć w to nieco wysiłku. Bo dla wielu odejście z Facebooka będzie pewnie wysiłkiem, i to sporym - kontakty, wiadomości, posty, chwile sławy wyliczone większą niż zazwyczaj liczbą lajków… Podstawowe pytanie brzmi jednak: czy warto?

Moim zdaniem - nie warto. Dlatego z własnej woli dałem nogę z Facebooka i bardzo wątpię, by postanęła tam ona ponownie w roli innej niż anonimowego prowadzącego jeden czy drugi fanpage, bo taki mam zawód i łuk, którym omijam FB, nie może być tak szeroki, jak bym chciał. Dość zgniły to kompromis, przyznaję, ale czasem trzeba i tak.

A na zakończenie - świetny tekst o tym, dlaczego Facebook potrafi poważnie namieszać w życiu i dlaczego warto go opuścić, opublikowany na łamach Medium.com. Polecam Wam zarówno sam tekst, jak i cały ten serwis. Jest świetny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...