poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Gdzie jest miejsce pianki lub żelu do golenia? W najbliższym śmietniku

fot. Geoffrey Fairchild / flickr.com CC BY 2.0
Zazwyczaj na tym blogu toczę swoje boje z rzeczywistością, współczesną mentalnością czy różnymi cudami technologii, które pozornie mają nam ułatwiać życie, a realnie wyjaławiają je z treści. Ale dziś czas na audycję z gatunku tych pozytywnych. A mianowicie - o moim ostatnim odkryciu kosmetycznym, czyli o tradycyjnych sposobach golenia twarzy.

Od razu dodam, że zdaję sobie sprawę, iż dla stałych czytelników (tutaj szczerze się uśmiecham, bo wiem o jednej stałej czytelniczce, czyli mojej przyszłej żonie, istnienia innych w swej skromności nie śmiem nawet zakładać) dostępny tutaj tekst o kosmetykach męskich może wywołać lekki szok. Bo jak to: Maślanka, ten wiecznie marudny i rozpolitykowany gadżeciarz pisze o pędzlach do golenia, żyletkach, balsamach? Oszalał? A jednak.

Odkryciem jestem zachwycony - zwłaszcza, że potrzeba rosła z każdym kolejnym goleniem. Być może są w gronie czytelników bloga panowie, zakładam więc, że oni zrozumieją, co to znaczy łza smutku na widok własnej twarzy zaraz po goleniu lub dzień po. Sucha skóra, podrażnienia, małe krostki i ogólny efekt taki, jakby twarz przemieniła się w pizzę z salami i drobno posiekanymi pomidorami. Nic przyjemnego, nic, co dawałoby komfort życia. Efekt odstręczał od golenia, na samą myśl o sięgnięciu po maszynkę po plecach przechodziły ciarki, a z tyłu głowy kołatał strach, jak wyjdzie tym razem. I marzenie, żeby szybko zapadł zmrok, bo z twarzą zmasakrowaną goleniem na spacer można się wybrać tylko po ciemku.

Męczyłem się dość długo z mizernymi efektami golenia. Aż wreszcie, wiedziony ciekawością i lekturami znalezionymi w internecie (m.in. na interesującym blogu Czas Gentlemanów), zdecydowałem się kupić swój pierwszy w życiu pędzel i krem do golenia, a także porządną maszynkę z wymiennymi ostrzami. Debiut pędzla wypadł mizernie, bo jako żółtodziób pomyślałem, ze cóż to za trudność wyrobić z kremu pianę do golenia wprost na policzku. Trudność może niewielka, ale pod warunkiem, że się opanowało już tę sztukę. A jeśli chce się być chojrakiem i testuje w ten sposób własną skórę na twarzy, efekt będzie dramatyczny - moja twarz wyglądała, jak po nocy z policzkiem wtulonym w jeża. Kto wie, może szorstki jak skóra nosorożca pędzel z Chin też można obarczyć częścią winy. Bo drugi pędzel, tym razem z borsuczego włosia, sprawdza się znakomicie.

Podobnie jest z kremem do golenia. Koszt tej przyjemności jest prawie żaden, bo ok. 4 zł na krem marki z żeńskim imieniem na J w nazwie czy ok. 8 zł za krem firmy N produkującej także najpopularniejszy, tłusty krem nawilżający na świecie to wydatek nieodczuwalny. Pędzel też nie kosztował dużo, bo ok. 20 zł, ale - gdy dobrze o niego dbać - powinien wystarczyć na długie lata. Pamiętając, że pianka czy żel potrafi kosztować nawet więcej niż 20 zł, a wcale nie wystarcza na długo - wydatki na krem i pędzel to nic, co rozerwałoby portfel.

Najdroższym punktem programu okazał się być, co było do przewidzenia, zakup maszynki. Nieco ponad 25 zł za poczciwą maszynkę od producenta z nazwą zaczynającą się od litery W to jeszcze nic bolesnego, ale wymienne maszynki (bodaj trzy w zestawie) za te same pieniądze wywołuje już nieprzyjemne pieczenie w portfelu. Zawsze jednak można się przerzucić na maszynkę na żyletki, ale o tym za chwilę. A teraz prezentacja owej cudownej maszynki:


Po odkryciu rytuału staromodnego golenia na pędzel i krem moje podejście do golenia zarostu zmieniło się o 180 stopni. Wcześniej na maszynkę patrzyłem jak kura na lisa przed wejściem do kurnika. Nie było to spojrzenie pełne miłości, co to, to nie. Ale to rytualne wyrabianie piany z kremu w miseczce lub w kubku, później rozprowadzanie jej szorstkim nieco pędzlem po twarzy, dokładne golenie na dwa przejścia, na koniec delikatna woda po goleniu...

Jeśli są jakieś typowo męskie przyjemności na świecie, uszyte właśnie pod panów, to będę się upierał, że jest to właśnie spokojne, oparte na starych zasadach golenie, picie whisky z lodem i palenie cygar, a także miłosne igraszki z narzeczoną/żoną. Kolejność wyszła przypadkowa, ale koniec końców praktykowanie tych przyjemności w takiej właśnie kolejności nie byłoby złym pomysłem. Wręcz przeciwnie, przyznam rozmarzony. I tak, jak kiedyś na samą myśl o goleniu miałem zimne dreszcze na plecach, tak teraz z utęsknieniem wypatruję dłuższego zarostu na twarzy, by znów móc się oddać przyjemnościom golenia.

Wspominałem wyżej o maszynkach do golenia na żyletki. To przyrząd, dzięki któremu golenie przy użyciu pędzla i kremu może być nawet jeszcze tańsze. Żyletki nie są bowiem drogie (widziałem w sklepie jednej z sieci kosmetycznych zestaw 5 sztuk za 5 zł, a jedna żyletka może starczyć nawet na 6-7 goleń). Dobra maszynka owszem, to już poważniejszy wydatek rzędu nawet 100 zł. Ale raz, że taka maszynka zostanie w domu na lata, a dwa - potrafi cieszyć oko, bo stalowe maszynki tego typu są po prostu piękne i wyglądają tyleż dumnie, jak też męsko. A w goleniu aspekt poczucia własnej męskości też jest istotny - i nie uwierzę, gdy zaprzeczycie.

Wracając do wątku - maszynkę do golenia na żyletki warto dla siebie odkryć. Podobnie jak cały rytuał, z użyciem pędzla i kremu, a także porządnej wody po goleniu i później porządnych perfum. Od lat z mediów masowych czy z przestrzeni miast zalewa nas śmieciowa komunikacja o śmieciowym jedzeniu, śmieciowych ubraniach czy śmieciowej kulturze, a zarobić to wszystko mamy pracując na wychwalanych umowach śmieciowych. I oczywiście, pewnych rzeczy czasem nie da się uniknąć, zwłaszcza śmieciowej umowy, bo w Polsce wybór bywa ograniczony do śmieciówki lub pracy na czarno albo bezrobocia. Ale są też takie czynności, jak np. golenie zarostu, które warto pielęgnować, pieścić w palcach, podchodzić do nich z sympatią i troską o własną skórę. Golenie na żele/pianki i jednorazówki to właśnie golenie śmieciowe - byle szybciej, byle łatwiej, byle jak, przy użyciu specyfików naładowanych chemią, która służyć może i służy, ale tylko trwałości żelu czy pianki, ale na pewno nie skórze twarzy. Za to na podrażnienia firma produkująca produkt stojący za całym zamieszaniem sprzeda nam inny cudowny specyfik, który może podrażnienia zaleczy, ale wywoła inne dolegliwości. I tak w kółko.

A chyba we własnej łazience warto dać sobie tę odrobinę wytchnienia i właśnie tam oddać się niespiesznie przyjemnym rytuałom? Nie chcę rzecz jasna wciskać pewnych metod czy rozwiązań na siłę. Ale uważam, że warto żel czy piankę do golenia wywalić do kubła na śmieci. Jednorazówki też. I oddać goleniu zarostu należyty szacunek. Bo takie slow golenie to tak naprawdę dowód szacunku do samego siebie.

Na zakończenie - film przygotowany przez Łukasza Kielbana (blog Czas Gentlemanów), który pokazuje, jak fajne może być golenie na mokro z pędzlem, kremem i maszynką na żyletki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...