Przepis na skandal w polskim wydaniu? Nic trudnego. Bądź sławnym pisarzem, ogłoś, że zostajesz ambasadorem prestiżowej marki samochodowej. Efekt? Zostajesz włożony do worka z etykietą “sprzedawczyk” i “zdrajca etosu”.
Niby Polska od lat się zmienia na lepsze, laicyzuje, wyciąga wnioski z procesów intelektualnych, które trwają od lat. Obszar tych zmian jest ogromny i tak szeroki, jak szerokie jest spektrum życia społecznego, kulturalnego, religijnego, seksualnego i Bóg jeden wie, jakiego jeszcze. Że pieniądze to nic złego, a ich zarabianie to przyjemność, a nie powód do rozpętania obyczajowego skandalu. Rzecz jasna, o ile zarobiło się je uczciwie, a nie np. za sprawą przyjęcia pod stołem koperty z łapówką.
No właśnie, niby. Bo wystarczy, że popularny i ceniony pisarz pochwali się sukcesem majątkowym i współpracą z luksusową marką samochodową. I momentalnie zostaje potępiony w czambuł.