poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Podziwiam Macieja Stuhra


fot. sxc.hu. 
Już chyba dawno nikt nie wylał na polskie media tyle goryczy i żółci, co Maciej Stuhr w wywiadzie dla "Newsweeka". I dziwię się, że stało się to tak późno. 

Obserwowałem piekło w życiu Macieja Stuhra zgotowane mu przez tabloidową prasę i portale internetowe z obrzydzeniem. Wyciąganie kolejnych "skandali" i faktów z jego życia osobistego, mające milionowy zasięg spekulacje, z kim ma dziecko jego żona, opisywanie krok po kroku, jak (rzekomo) rodziła się jej nowa miłość... Obrzydliwe. Tanie. Niehonorowe. Szmatławe. Populistyczne w najgorszym wydaniu. Zakłamane. Pełne niezdrowej fascynacji - trochę podobnej do tej, z jaką mający poważne zaburzenia na tle seksualnym osobnik patrzy na przechodzące kobiety. Zastanawiałem się, jak to się nie skończy. Po wywiadzie Macieja Stuhra zrozumiałem, że nie skończy się na pewno. 

Stuhr w rozmowie z "Newsweekiem" wyszedł trochę jak inteligent starszej daty przymusowo wrzucony w nową rzeczywistość. Powiedział wprost, że przyjął naiwne założenie: nie mówię o swoim życiu prywatnym, twardo je oddzielam od sfery medialnej, a skoro tak, to nikt tego nie ruszy. Chciałoby się rzec: o naiwności... Bo tutaj schemat jest prosty. Idziesz z tabloidami na ustawki? Istniejesz w świadomości czytelników, masz swoje pięć minut, jesteś "w układzie", więc krzywdy nie zrobią. Ale to jest jak zabawa zapałkami w schowku z trotylem. To musi się źle skończyć. Bo gdy tabloidy poczują krew, rzucą się na delikwenta jak sfora dzikich psów. To, że niedawno ów delikwent je karmił i głaskał, nie ma żadnego znaczenia. 

Dobitnie przekonał się o tym kiedyś premier (przypadkowy) i celebryta (niefortunny) Kazimierz Marcinkiewicz, który PR-owo prowadził się bardzo obrazkowo i medialnie, ale gdy posypało mu się życie osobiste, stał się bardzo łatwym celem i jeszcze łatwiejszą ofiarą dla tabloidów. Efekt? Zdjęcia Marcinkiewicza ze słynną Isabel na pierwszych stronach prasy brukowej, robione rzecz jasna z ukrycia. Pełne goryczy opowieści byłej żony premiera. Roztrząsanie kłótni z nową partnerką, zdjęcia w klubach nocnych... Nie było litości - nawet dla kogoś, kto grał z tabloidami w jednej drużynie. A Stuhr nigdy z nimi nie grał i grać nie zamierzał. A mimo to przez miesiące był na łamach tej prasy rozstrzeliwany i rozsmarowywany jak margaryna po kromce chleba. Tyle, że tępym nożem. 

Zdziwienie aktora łatwo jednak zrozumieć. On nie pchał się na afisz. Żył swoim życiem, tworzył, pokazywał się w filmach, budował swoją pozycję jako artysty. Trudno, żeby człowiek inteligentny i z klasą miał zakładać, że trafi pod ciężkiego buta tabloidów. Bo na dobrą sprawę ten medialny taniec na cudzej krzywdzie etycznie ogarnąć nie sposób. Biznesowo tak, technicznie tak, ale moralnie? Tego zaakceptować się nie da.

- Czuję się, jakby ktoś włożył mi rękę w majtki i czegoś tam szukał" - gorzko kwituje w wywiadzie Maciej Stuhr. "- Nie mogę zrozumieć, dlaczego z mojej żony publicznie zrobiono prostytutkę" - dodaje rozgoryczony aktor. I trudno mu się dziwić. Próbuje być mężczyzną, który walczy o honor swojej rodziny. Jest człowiekiem przyzwoitym, który dla własnego bezpieczeństwa nigdy nie podejmował wizerunkowej gry z tabloidami czy tzw. prasą lifestyle'ową. I bije głową w mur. A spotyka się nie tylko ze zrozumieniem, ale też z goryczą w rodzaju: "Ma gwiazdeczka zasrana to, na co zasłużyła" lub "Antypolskie bydle, zachciało mu się Żydków bronić w filmie, to go nie żal" (polecam lekturę komentarzy na forach internetowych).

Mieliśmy już sesję domniemanej morderczyni własnej córki ubranej w bikini i jeżdżącej na koniu cieszącej się, że nareszcie ma dużo czasu dla siebie. Jej pobyt na wolności długo nie potrwał, ale coś a'la rozkładówka na okładce tabloidu zdążyła zaliczyć. I co? I nic. Nieco później ten sam tabloid opublikował komputerową wizualizację buzi zabitej Madzi z hasłem "Aniołku, dziś miałabyś już 2 lata". I co? I nic. Było tego znacznie, znacznie więcej. Grzebanie w portfelach, tępienie polityków za plany kupna nowych samolotów dla administracji państwowej (w efekcie nasze elity latają czarterowo, co jest groteskowe i kreuje wizerunek Polski jako jakiegoś bantustanu; ale przy tak rozpasanych tabloidach mało kto się odważy podpisać decyzję o takim przetargu). Były newsy o zabiciu żony kiełbasą krakowską suchą, pogryzieniu przez świnie i rekinie w Wiśle. Do tego śledzenie celebrytów, nękanie ich z aparatami fotograficznymi i robienie zdjęć z ukrycia (nawet w śmietniku), łapanie na słabościach, np. wychodzeniu nieco podchmielonym w knajpie. Zabawne, że w rzekomo najbardziej katolickim kraju Europy najbardziej poczytne są gazety i portale, które żerują na najniższych instynktach, pogardzie i kreują totalnie zdeformowaną ludyczną wersję kultury oraz norm społecznych.

Tabloidy są z jednej strony hedonistyczne i otwarte na sferę rozrywkową (vide słynna "goła baba" na ostatniej stronie jednej z gazet, której nazwa zaczyna się na "F"), ale z drugiej - z totalnie drugiej strony - bywają bardzo rygorystyczne moralnie. To opisano już w podręcznikach medioznawczych. W polskiej literaturze nazywa się to inaczej, mianowicie - to dulszczyzna,. I chyba tu leży klucz do skarbca, który trzymają tabloidy. Bo te redakcje, bez zbędnych ceregieli i rozterek etyczno-profesjonalnych, karmią czytelnika tym, co spodziewają się, że zostanie uznane za smaczne. A ktoś to kupuje. Kogoś kręci rozwód Macieja Stuhra i to, że jego żona ma innego i dziecko z innym. Kogoś kręci goły tyłek Dody i wypadające z sukienek piersi np. telewizyjnych celebrytek. Kogoś kręci zdjęcie pijanego i oddającego mocz pod murkiem Andrzeja Chyry. Tabloidy nie muszą się reklamować. One mając coś, co kręci czytelnika. I sprzedają się same.

Panie Macieju - Pan się trzyma. Dzięki Panu można wierzyć, że mimo tego tabloidowego szaleństwa w Polsce takie wartości, jak honor, męska godność, przyzwoitość i inteligencja jeszcze nie zginęły. I że jest ktoś, kto ma odwagę powiedzieć jasno i wprost, że tabloidowa mediokracja jest czymś, co w Rosji nazywa się durniokracją. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...