piątek, 11 października 2013

Dobry "Wałęsa. Człowiek z nadziei"

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" - myślałem, że ten film będzie hagiograficzną bajką o tym, jak mądry i cwany Lechu ograł komunistów, prowadząc Polskę do wolności. A dostałem dość lekki, przyjazny film o bohaterze, który po prostu zrobił, co uważał za słuszne, a przy okazji rozpoczął demontowanie bloku państw socjalistycznych. A wszystko to pod okiem zmęczonej, ale kochającej i cierpliwej żony. 

Nie jestem krytykiem filmowym. Trudno mi więc ocenić "Wałęsę. Człowieka z nadziei" z pozycji warsztatowych, nie mam do tego stosownych narzędzi. Pozostają mi więc tylko (a może aż?) subiektywne odczucia po filmowym seansie. Można to ująć bardzo krótko. Robert Więckiewicz w tym filmie jest genialny. To, w jaki sposób wcielił się w Lecha Wałęsę, jak przejął jego gesty, sposób bycia, charakterystyczną manierę w mówieniu - tym wszystkim zostawił po sobie znakomite wrażenie. Moim zdaniem jest Więckiewicz w tym filmie wiarygodny, jest w nim sporo pasji, on Wałęsę i jego charakter świetnie zrozumiał.


Bardzo podobała mi się też (i nie tylko mnie, film oglądałem wspólnie ze swoją partnerką i jej ocena jest podobna) rola Agnieszki Grochowskiej. Świetnie oddała jednocześnie siłę i słabość Danuty Wałęsy. Czytałem wcześniej sporo wywiadów z Panią Danutą, gdy opowiadała, jak w tamtych czasach było, jak się czuła, jakie były jej relacje z Lechem. Grochowska (wspólnie z Więckiewiczem) jest w tych kontekstach autentyczna. I dla mnie, jako mężczyzny, to, co przeżyła Pani Danuta Wałęsa, jest godne podziwu. Gdybym był kobietą i musiał się odnaleźć w jej rzeczywistości, chyba wywiesiłbym białą flagę. A ta dzielna kobieta, młoda, chcąca normalnej rodziny i domowego ciepła, musiała się regularnie dopasowywać do warunków, które narzucał jej walczący o wielką sprawę Lech. Co zresztą znalazło się w filmie, gdy reporter pyta ją:

- Ale przecież Pani mąż walczy o Polskę, o wielką sprawę.

Na co Danuta nieco zirytowana odpowiada mu:

- A czy rodzina to nie jest wielka sprawa?

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" to, na mój gust, trochę hollywodzka opowieść. Ot, proste story - w tłumie zwykłych ludzi znalazł się prosty człowiek, który miał równie proste zasady i silnie zakorzenione wartości. I ten człowiek porwał za sobą miliony Polaków, wybijając pierwszą i najważniejszą dziurę w murze polskiego (i nie tylko) ustroju oficjalnie socjalistycznego. Wszystko to pokazano w około dwugodzinnym filmie, sama opowieść pozbawiona jest sztucznego patosu. Trochę to taki niepolski film, w sensie - opowiada o wielkim czasie historii naszego kraju. Historii, która powinna być powodem do narodowej dumy, a często jest przyczynkiem do narodowych burd. Która dzieli, zamiast łączyć, co przecież otwarcie podważa sens solidarności, która w latach 80. spoiła miliony Polaków, a doświadczenie tamtego czasu mogłoby zostać narodowym powodem do strojenia się piórka. Nie zostało. Andrzej Wajda, jakby czując, że im bardziej patetyczny film nakręci, tym bardziej podzieli nim odbiorców, stworzył więc dzieło lekkie, chwilami wręcz żartobliwe, moim zdaniem nawet nieco zdystansowane od powagi tamtego czasu. Ot, dzięki jego filmowi cofamy się w czasie, przyglądamy się z bliska, jak rósł Lech Wałęsa i na kogo ostatecznie wyrósł. Może to i dobrze, bo historia Solidarności jest historią skomplikowaną, wymykającą się czarno-białym schematom, a takie właśnie spraw ujmowanie to nasza polska specjalność. To też jest atut tego filmu.

Ostatnio często myślę o Lechu Wałęsie. Zaczęło się po lekturze świetnego eseju Roberta Krasowskiego na jego temat, który publikował tygodnik "Polityka". Wcześniej zdarzało mi się myśleć, że Wałęsa był postacią obdarzoną nadzwyczajną charyzmą, jakie historia dobrze zna. A dzięki mądrości doradców nie stracił kontaktu z masami, które stały za nim murem i mimo braków w wykształceniu czy politycznego obycia, sprawnie rozegrał doświadczonych PZPR-owskich polityków. Po lekturze tekstu Krasowskiego dostrzegłem drugi wymiar Wałęsy. Taki, w którym jest on człowiekiem prostym, nieco zadufanym w sobie i chwilami aroganckim, pysznym. Ale mającym jednocześnie silnie wdrukowane poczucie uczciwości, przyzwoitości, które nakazują mu wziąć się za bary z systemem, który te wartości tłamsi. Z systemem, który oficjalnie dla ludu istnieje, a do tego ludu, gdy ten się buntuje, potrafi strzelać i zabijać. 

Stanął więc Lech na czele małych, a z czasem rosnących protestów. Miał fenomenalny polityczny instynkt i czuł to, czego jego doradcy nie czuli. Oni, niesieni typowo polskim romantyzmem, chcieli dobijać komunę. Wałęsa czuł, że to bzdura, bo jego ruch miał siłę moralną, a rywal miał siłę jak najbardziej realną - czołgi, karabiny, zbrojną milicję. A także zaniepokojonego sąsiada zza wschodniej granicy, który wiedział, że nie można dopuścić, aby polskie drgawki wolnościowe stały się zaraźliwe. Wałęsa chciał komunistów ograć i do pewnego momentu to się udało. Miał mądrość etapu i wiedział, że nie wszystko od razu. Nie z tym przeciwnikiem. Znamienna jest zresztą scena w filmie, gdy mówi kpiarsko do jednego ze swoich doradców: - Chodźmy zatem, aresztujemy Breżniewa, a jednocześnie ma taką świadomość swojej siły i tego, co oznacza sukces Solidarności, że potrafi krzyknąć w twarz internującym go milicjantom, że jeszcze będą prosić go o robotę. Skąd w prostym robotniku, mającym tylko wykształcenie zawodowe, tyle politycznego instynktu, tyle politycznego rozumu, tyle intuicyjnej świadomości, jak należy rozgryzać rywala? I skąd ten jego instynkt, który pozwalał mu zrozumieć w lot, jeśli robił błąd? Tak, jak w chwili, gdy udało się osiągnąć porozumienie z dyrekcją strajkującej Stoczni Gdańskiej i Wałęsa rozwiązał strajk. Gdy usłyszał od Henryki Krzywonos, że całe miasto strajkuje solidaryzując się ze stocznią, szybko zaczął namawiać ludzi do powrotu, bo zrozumiał, że jeśli strajk wygaśnie, sukces okaże się tymczasowy, a władza odzyska inicjatywę.

Fascynuje mnie ta polityczna mądrość Lecha Wałęsy. To jego zrozumienie nagiej polityki, nagiej do samej kości. To zrozumienie własnych atutów i praw etapów, na którym znajdowała się kierowana przezeń Solidarność. Odwaga, by stanąć na czele i dystans do rad, które uważał za głupie, choć przecież jakie miał narzędzia - poza własnym instynktem - aby je odrzucać? Film Andrzeja Wajdy nie wyczerpuje tych wątków do końca. One przewijają się gdzieś w tle, ale Wajdowski Wałęsa to człowiek arogancko pewny siebie, raczej pozbawiony wątpliwości i sięgający po sukcesy. Tego w filmie nie znajdziemy, ale zawsze można o tym poczytać. Bo dobrze jest rozumieć swój kraj i jego politykę, a jeden z kluczy do zrozumienia leży właśnie w czasie, gdy 10 mln Polaków i Polek uwierzyła w Wałęsę co najmniej jak w papieża - Polaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...