niedziela, 29 grudnia 2013

Przyznanie prof. Karolowi Modzelewskiemu tytułu honorowego obywatela Wrocławia byłoby dla miasta powodem do dumy

Podobno żyjemy w epoce, która nie zostawia choćby centymetra miejsca na autorytety. A jeśli nawet to miejsce jest, to tylko dla tych, którzy potrafią się rozepchać łokciami, zrobić tzw. karierę i spulchnić swoje konto bankowe dużymi porcjami gotówki. Ale jeśli uważasz inaczej, czytelniczko lub czytelniku, to mam dla Ciebie garść informacji o człowieku, który jest żyjącym pomnikiem polskiej i nie tylko historii. To prof. Karol Modzelewski. 

Prof. Leszek Kołakowski, prof. Barbara Skarga, Marek Edelman, Jacek Kuroń, Ryszard Kapuściński, Tadeusz Mazowiecki... W ostatnich latach odeszło wielu klasycznych inteligentów. Ludzi przyzwoitych, o życiorysach skomplikowanych tak, jak czasy, w których przyszło im żyć. Życiorysy naznaczone wywózkami na Sybir, walką w powstaniu w warszawskim gettcie, heglowskim ukąszeniem i niezłomną wiarą w komunizm prowadzącą do opracowania wybitnego dzieła, które intelektualnie zmiażdżyło podstawy ustroju, którego luminarze oraz ideolodzy chcieli widzieć jako idealnie komunistyczny. Ludzi, którzy świadczyli o tym, jak zawiłe byłe dzieje Polski w XX w., jak zawiłe (i często dramatyczne) bywały ludzkie wybory i decyzje polityczne, jak za odwagę do mówienia "nie" trafiało się na długie lata za więzienne mury. Niewielu nam zostało postaci, które pamiętają te skomplikowane czasy, a ich głos - dzięki tzw. życiowej mądrości i doświadczeniu - należy zawsze słuchać z należytą uwagą.


Jedną z takich postaci jest dla mnie prof. Karol Modzelewski. Mój szacunek do autorytetu odkąd pamiętam zawsze był krytyczny, a nigdy bezrefleksyjny i niejako oczywisty, bo tak trzeba. Kwestionowanie zastanych reguł, otwarte poszukiwanie sensu, dążenie do własnych rozwiązań, podważanie tego, co utarte... No cóż, bywało różnie. A taki podkład osobowościowy czy intelektualny nie służy wierze w autorytety. Mimo to, prof. Karol Modzelewski - odkąd usłyszałem o nim po raz pierwszy - zawsze budził mój ogromny szacunek. Gdy w prasie trafiałem na wywiad z profesorem, zawsze czytałem z wypiekami na twarzy, bo rozmówca to niebanalny i dobry, często surowy krytyk polskiej rzeczywistości. Taki, który np. dorabianie do ideowej spuścizny "Solidarności" walki o wolny rynek i kapitalizm w Polsce potrafił skwitować krótkim: "Za kapitalizm nie poszedłbym siedzieć w więzieniu nawet jednego dnia". To człowiek, który w latach 60. - a więc w czasie, kiedy w Polsce panował zgrzebny gomułkowski socjalizm - potrafił (wspólnie z Jackiem Kuroniem) napisać "List otwarty do Partii", w którym otwarcie krytykował PZPR za odstępstwa od prawideł socjalizmu i zdradę robotniczych ideałów. A swój nonkonformizm opłacił siedmioma latami spędzonymi w PRL-owskich więzieniach. Warto tutaj podkreślić, że prof. Modzelewski otrzymał najpierw jeden wyrok, który mu skrócono, a po wyjściu znów zaangażował się w działalność opozycyjną, co przypłacił kolejną osiadką. Taki to był nonkonformizm i wiara we własne ideały. Po przełomie 1989 r. prof. Modzelewski z własnego wyboru, wiedziony poczuciem przyzwoitości nie włączył się do wyścigu pt. "Kto się więcej dorobi, bo jest bardziej cwany". Przed dwa lata (1989 - 1991) sprawował mandat senatora, później zaś skupił się na pracy naukowej i angażował się w rozwijanie lewicowych partii politycznych. I potrafił celnie skrytykować rzeczywistość III RP, która po przełomie Okrągłego Stołu wyrzuciła poza nawias całe grupy społeczne, odeszła od ideałów "Solidarności", za to wylansowała zasady, z których słynni Chicago Boys byliby szczerze dumni.

W latach 70. i 80. prof. Modzelewski pracował we Wrocławiu, w jednej z instytucji Polskiej Akademii Nauk. Do dziś podkreśla swoje związki ze stolicą Dolnego Śląska mówiąc, że pytany o to, skąd pochodzi, odpowiada odruchowo: "Z Wrocławia". Wydaje się więc oczywiste: jeśli tak wybitna postać otwarcie deklaruje swoje związki z miastem, to powinno być oczywiste, że warto bohaterowi dawnych czasów przyznać tytuł honorowego obywatela. No właśnie - wydaje się. Bo we Wrocławiu to, co pozornie jest oczywiste, realnie oczywistym nie jest. Gdy zerkniemy na listę honorowych obywateli Wrocławia, znajdziemy tam takie nazwiska, jak m.in. Aleksandra Natalii-Świat (posłanka, która zginęła w katastrofie smoleńskiej), Władysław Frasyniuk (inna obok prof. Modzelewskiego legenda wrocławskiej i nie tylko "Solidarności"), reżyser Andrzej Wajda, Vaclav Havel, prof. Norman Davies, Władysław Bartoszewski... Na takie wyróżnienie zasłużył nawet Dalajlama. Towarzystwo idealne dla tak znaczącej i zasłużonej dla Wrocławia oraz Polski postaci, jak prof. Karol Modzelewski. I nic. Starania o to wyróżnienie trwają od kilku lat. I pozostają bez echa. Może życiorys zbyt skromny i niegodny, może poglądy niewłaściwe, może głoszone opinie nie pasują do tych mainstreamowych, co profesora dyskwalifikuje w przedbiegach? Trudno powiedzieć, natomiast jest oczywiste, że materia się buntuje i prośby o wyróżnienie dla prof. Modzelewskiego bojkotuje.

Pewnie sporo wody w Odrze musi upłynąć, zanim prof. Modzelewski zostanie wyróżniony przez Wrocław tak, jak na to zasługuje. Ale my - przedstawiciele młodszego pokolenia  - możemy w jakiejś mierze spłacić dług, który mamy wobec profesora. Możemy się organizować, lobbować, zabiegać, uświadamiać i wskazywać, że jest postać, która jak mało kto zasługuje na to, by Wrocław wciągnął ją na swoje sztandary dumy. Dlatego zajrzyjcie na fanpage na Facebooku poświęcony tej sprawie, zostawcie swojego lajka, czytajcie linkowane tam teksty o prof. Modzelewskim... Im nas więcej, tym lepiej. Być może w tej sprawie powstanie kolejny list otwarty zaadresowany do władz Wrocławia. A liczba osób, które tę inicjatywę popierają, może otworzyć oczy komuś władnemu podjąć taką decyzję, że Wrocław to miasto wybitnej postaci polskiej historii, bez której i polska droga do wolności byłaby bardziej wyboista, i polska debata publiczna po przełomie 1989 r. byłaby uboższa. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...