niedziela, 29 grudnia 2013

Jesteście świadkami eksperymentu

fot. ProducerMatthew/CC: Wikipedia.

Kiedyś rewolucję robiło się wyprowadzając tłumy ludzi na ulice i przejmując władzę. Dziś za decyzję rewolucyjną uchodzi zaproszenie do knajpy Magdy Gessler lub zamiar odseparowania się od Facebooka. Liderem rewolucji zostać nie zamierzam, na widok nazwiska Gessler od razu zamykam stronę www, na której się pojawiło, za to z Facebookiem zamierzam na serio wyrównać rachunki i wziąć separację. 

O tym, że w 2014 r. Facebook może - wbrew zapowiedziom Marka Zuckerberga, który wieszczy dalszą ekspansję swojego serwisu do pożądanego progu 5 mld użytkowników na całym świecie - stracić swój seksapil, słychać coraz częściej. Nie chcę tutaj wikłać się w uzasadnianie przyczyn, bo też każdy ma pewnie swoje odczucia wobec tego internetowego kombajnu (słowo "serwisu" czy, zwłaszcza, "społecznościowego", za cholerę nie chce mi wyjść spod palców). Dla zainteresowanych mam dwa linki, gdzie można znaleźć głębokie i moim zdaniem przekonujące analizy tego, że Facebook może stać się passe: TUTAJ i TUTAJ

Mówi się, że każdy ma takiego Facebooka, jakiego sobie zbudował. I po części jest to prawda, ale tylko po części. Bo oczywiście można świadomie zostawiać swoje lajki na stronach marek, można świadomie budować społeczność facebookowych znajomych, można owych znajomych grupować na listach, żeby łatwiej było znaleźć ich treści, można wreszcie klikać rozsądnie tak, aby EdgeRank dobierał nam nieco bardziej wartościowe, zgodne z grubsza z oczekiwaniami posty. Tyle, że reklamowy zalew news feeda staje się powoli nieznośny. Żeby jeszcze posty sponsorowane czy reklamy fanpage były targetowane jakoś rozumnie... Nie wiem, jak u Was, ale mnie ten zalew reklamowy już solidnie nuży. Jestem na Facebooku, bo chcę wiedzieć, co słychać u moich znajomych oraz u marek/firm, które mnie interesują. Z jakiego powodu algorytm uznaje mnie za dobrego odbiorcę reklamy hali do squasha (którego nie cierpię i poza jedną wizytą w galerii zdjęć mojego zakochanego w tym sporcie kumpla stron poświęconych squashowi nie odwiedzam w ogóle) czy centrum wspinaczkowego? Jeden Zuck i jego cudaczny EdgeRank raczy wiedzieć. A tym bardziej nie wiem, dlaczego algorytm tak usilnie próbuje rozhuśtać moją cierpliwość.

Dlatego dojrzałem do decyzji, aby w czysto prywatnym użyciu ograniczyć Facebooka w codziennej komunikacji. Sądzę, że przez taki pomysł stracę niewiele. Bo jeśli komuś będzie zależało, aby porozmawiać/zapytać o coś via social media/być na bieżąco, zawsze znajdzie sposób. Od takiego ramola, jak telefon komórkowy i sms-y począwszy, poprzez maile czy na FB Messengerze czy Google Hangouts skończywszy. Bo też, tak na chłopski rozum, po co komu taki Facebook? Niby np. po to, aby dostarczać świeże newsy. Tyle, że od newsów mam Twittera (gdzie reklam nie ma obecnie prawie wcale), serwisy takie, jak Feedly, Google Play Newstand czy Flipboard, nie mówiąc o portalach. Od biedy także Google+ czasem pozwoli złowić ciekawą publicystykę czy informację. Kontakty ze znajomymi? Proszę bardzo - jak pisałem wyżej. Telefon, sms, mail, komunikatory, także inne serwisy społecznościowe. Mniej zalane postami błahej treści reklamowymi niż Facebook, a więc ułatwiające komunikację. Komunikować się mniej lub bardziej twórczo można także poprzez blogi i komentarze do postów (do czego osobiście mocno Was zachęcam, deklarując jednocześnie, że ruszę cztery litery do częstszego pisania zamęczania Was tym, co mi przyszło do głowy i co uznałem za warte przelania na łamy bloga). Gdzie w tym kontekście jest miejsce na Facebooka? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

No i, co najważniejsze - czas spędzany na chyba jednak jałowe przekopywanie News Feeda lepiej spędzić na pielęgnowaniu realnych, głębokich relacji z innymi ludźmi. Z ukochaną kobietą, z rodziną (trzymając smartfona schowanego głęboko w kieszeni), z przyjaciółmi, z życzliwymi ludźmi... Aby to zrobić, wcale nie trzeba wyrzucać domowego routera czy modemu 3G przez okno. Nie trzeba gorączkowo kasować kont w serwisach społecznościowych i wyjeżdżać w Bieszczady w poszukiwaniu Andrzeja Stasiuka pasącego owce. Wystarczy sobie uświadomić, że czas z gumy nie jest, do social media zerkać warto, za to nie warto czynić z nich podstawowego pośrednika w relacjach międzyludzkich. Bo takim pośrednikiem może być spacer, spotkanie przy piwie/kawie/obiedzie, wypad do teatru czy kina, szczera i ciepła rozmowa w domu. Brzmi kusząco, prawda? To teraz do roboty.

To swoiste e-odwykowe postanowienie postanowiłem wdrożyć w sobotnie popołudnie. Od tego czasu na Facebooka zajrzałem tylko powiedzmy, że biznesowo, sprawdzając, jak się powodzi ofercie wynajmu mieszkania, którą gdzieś tam upchnąłem. Poza tym, w ogóle mnie nie ciągnie. Facebookowe powiadomienia na smartfonie i tablecie z radością wyłączyłem, czasem tylko zamruga zalotnie komunikat od Messengera, ale na nie też reaguję, gdy chcę, a nie błyskawicznie, bo to przecież niebywałe, aby ogon kręcił psem. Facebook przyda się tylko do użytku zawodowego, bo taki jest mój fach - co poniekąd mnie cieszy, bo o ile w użytku prywatnym FB sprawdza się ostatnio jak wrotki podczepione pod bolid Formuły 1, o tyle do kreowania wizerunku i kontaktów z klientami tego Zuckerbergowego molocha w żaden sposób ignorować nie można.

A gdybyście chcieli pozostać w kontakcie, to zapraszam Was zatem w te zakątki internetu:


Instagram: lukasz_maslanka
Twitter: lukaszem


Google Hangouts: lukasz.maslanka23 (można dodać także poprzez kręgi w Google+)

A także rzecz jasna na moje blogi: ten, na którym właśnie czytacie ów tekst oraz na ksiazkowisko.blogspot.com.

Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...