niedziela, 5 stycznia 2014

Dlaczego nie kupię Google Glass

fot. Loic Le Meur/Wikipedia.

Zachwyt trwał całkiem długo, ale na szczęście przyszło otrzeźwienie. Nie mogłem się doczekać premiery Google Glass w Polsce, a doszedłem do etapu, kiedy wiem, że rozpoczęcie ich sprzedaży będzie dla mnie tylko wydarzeniem wartym odnotowania, a nie powodem do tego, by ustawić się po nie w kilometrowej kolejce. Oto, dlaczego. 


Im dłużej siedzę w pobliżu branży nowych technologii, nowych mediów czy PR, tym więcej we mnie swoistego konserwatyzmu technologicznego. Patrzę na kolejne wynalazki, na kolejne mające nam ułatwiać życie w cudowny sposób aplikacje, na technologie z ducha GTD (Getting Things Done, w skrócie - z ducha maksymalnej wydajności)... I nabieram przekonania, że ten wyścig jest często sztuką dla sztuki. A biorąc w nim udział, często zapominamy o tym, co najważniejsze i coś nam umyka. To, że człowiek jest istotą społeczną i owszem, nowe technologie czy media społecznościowe bywają bardzo pomocne w podtrzymywaniu relacji. Ale nigdy ich nie zastąpią i nie warto nawet próbować. Bo takie próby mogą nas nieodwracalnie zubożyć. 

W duchu "ułatwiania", "ulepszania relacji", "wspierania interakcji społecznych" promowany jest nowy wynalazek Google, czyli Google Glass. W oficjalnej komunikacji tego produktu mówi się o tym, że np. smartfony czy tablety powodują, że często - coraz częściej nieświadomie - się izolujemy od otoczenia. Pewnie każdy z Was zna ten obrazek. Obiad, kolacja ze znajomymi (czasem nawet randka!), impreza w domu ze znajomymi i tak wiele osób zatopionych w ekranach swoich urządzeń mobilnych. Bo przecież na Facebooku właśnie dzieją się epokowe rzeczy, właśnie ktoś ratuje tam świat. Wygląda to mniej więcej tak, jak na poniższym filmie. Wszyscy nastawieni na UWIECZNIENIE danej chwili, a nie na WSPÓLNE JEJ PRZEŻYWANIE. Tak, jakby złapanie momentu i zachowanie go na później było ważniejsze niż bycie w danej chwili, przeżywanie jej z kimś, kto jest dla nas ważny. Co zaczyna się robić nieco straszne.



Google Glass
ma być odpowiedzią na te bolączki. Bo technologiczny wynalazek będziemy mieli na twarzy, co teoretycznie ma uwolnić ich użytkownika od rozpraszających bodźców. Na zasadzie: jesteś tu i teraz, w danej chwili, chcesz zrobić zdjęcie? Super, możesz. Masz wolne ręce, wystarczy komenda głosowa i już masz fotografię lub film wideo. Widzisz ciekawy architektonicznie budynek i chcesz wiedzieć więcej o nim? Nic trudnego, komenda głosowa, wyszukujesz w Google (w oparciu o zdjęcie) i już wszystko "wiesz" (cudzysłów nie jest tu przypadkowy). Tylko, czy ta gra jest naprawdę warta świeczki?

Tylko czy aby na pewno będzie właśnie tak? Mam wrażenie, że będzie zgoła inaczej. Że taka wearable technology będzie identycznym rozpraszaczem uwagi i będzie tak samo odciągać nas od realnych relacji społecznych czy przeżyć, jak staromodne smartfony czy tablety. Spójrzmy na to z tej perspektywy: czy przeżywanie zabawy z dzieckiem i jednocześnie myślenie, że mam na sobie Google Glass i koniecznie muszę uwiecznić fotograficznie dany moment (a najlepiej podzielić się nim w social media), jest bardziej przeżywaniem czy bardziej czyhaniem na moment, będąc jednocześnie nieco obok danej chwili? Czy "łapanie" chwili w imieniu jej późniejszego (w czasie niesprecyzowanym) pokazania dziecku jest ważniejsze od tego, by np. po prostu włączyć kamerę wideo w smartfonie, ustawić go z boku i po prostu oddać się przeżywaniu wspólnej zabawy? Czy wyszukiwanie w Google (via Glass) informacji o budynku, który właśnie widzimy, jest tym samym, co rozmowa z kimś, kto widzi ten sam budynek i też może mieć swoje wrażenia, które warto poznać? Czy musimy dobrowolnie redukować siebie do roli kogoś, z kim można wejść zawsze i natychmiast w interakcję? Przecież używanie Google Glass oznacza, że kimś takim właśnie się staniemy. Gdy tylko je włączymy, możemy od razu dostać i wysłać maila lub SMSa, nawiązać lub odebrać połączenie wideo, w przyszłości (gdy będą dostępne stosowne aplikacje) być na bieżąco z Facebookiem czy Twitterem. Bo taki jest współczesny klimat - najlepiej być cały czas zanurzonym w onlajnie, odpisywać na wiadomości w trybie superpilnym, dawać siebie zalewać oceanem mniej lub bardziej ważnych informacji. Zauważyłem, że np. odpisywanie na prywatne wiadomości na Facebooku później niż w ciągu doby (choć przecież nie ma w tym nic nienormalnego) generuje we mnie jakieś poczucie winy, że późno, że dziś tak już nie wypada, bo to ma być szybka komunikacja? I w ten sposób sami wpędzamy siebie - przepraszam za mocne słowo - w pewnego rodzaju cyfrowe niewolnictwa Bycia-Tu-I-Teraz-Zawsze-I-Bezwzględnie.

Dlatego czasem miewam wrażenie, że obecnie głęboko rewolucyjnym (mentalnie, a może też społecznie?) aktem jest odinstalowanie z telefonu czy tabletu aplikacji mobilnego Facebooka, wyłączenie powiadomień ze sfery social media i ograniczenie synchronizacji danych.

Zdecydowałem się ostatnio na pewien eksperyment, o którym zresztą Wam pisałem. Praktycznie zero Facebooka - czasem zdarza mi się coś napisać, ale to już bardzo rzadko, natomiast od News Feeda trzymam się z daleka. Zerkam czasem na Twittera (zostawiłem sobie powiadomienia na telefonie i tablecie) i Google+, robię dużo zdjęć, które publikuję na Instagramie, a przede wszystkim - znów dużo czytam. I prasy, i tekstów z internetu, i e-booków, i "zwykłych" książek. Czuję się coraz mniej zamulony informacyjnie, intelektualnie bardziej świeży, odzyskuję umiejętność skupienia się na sprawie/tekście, nabieram zdrowego dystansu. Co zresztą nie dziwi, bo niektóre badania mówią wprost, że Facebook potrafi czynić ludzi nieszczęśliwymi.

Rzecz jasna, nie sugeruję, aby social media zakazać, nie uważam ich za największe zło tego świata. Przeciwnie, uważam je za świetny wynalazek. Także Google Glass - a przede wszystkim idea, która za nimi stoi i fakt, że została wdrożona na poziomie technologii do codziennego użytku - bardzo mi imponują. W końcu wszystko jest dla ludzi. Ale, no właśnie. Mam wrażenie, że w dzisiejszych tak bardzo technologicznych czasach jeszcze bardziej powinniśmy być po prostu ludźmi. Racjonalnymi, gotowymi do krytycznego osądu, dbającymi o własną higienę psychiczną i intelektualną, a przede wszystkim świadomymi tego, jak ważne w naszym życiu są prawdziwe, szczere i pogłębiane relacje społeczne - OFFLINE. W końcu na Facebooku można się umówić np. na piwo czy na romantyczny spacer. Ale przez Facebooka tego piwa wypić się nie da, nie da się odbyć tego spaceru. A tym bardziej przeżyć emocji towarzyszących tym wydarzeniom. Google Glass też pewnie pozwolą robić fajne rzeczy, zdjęcia, filmy, pozwolą na połączenia wideo bez potrzeby wyciągania telefonu... I świetnie. Uważam tylko, że już teraz jest masa technologii, które skutecznie odrywają nas od tego, co autentyczne. Dlatego lepiej świadomie ograniczać ich wpływ na nas, a nie dawać się uwieść spotom promocyjnym i skakać na główkę w kolejny technologiczny ocean.

Bo do spaceru czy szczerej rozmowy z kimś, kogo szanujemy lub kochamy, nie potrzeba Google Glass. Wystarczy wspólny czas i wspólne miejsce. A przede wszystkim uwaga i skupienie.

A tak na marginesie - żeby robić takie zdjęcia, nie trzeba GGlass. Wystarczy pasja, skupienie i otwarta głowa.

1 komentarz:

  1. Łukasz, bardz dobry artykuł, ale myśle, że nie ma co tracić wiary w ludzkość. owszem, każda nowa technologie niesie ze sobą zmiany w zachowaniach ludzi, ale moim zdaniem warto starać się zdystansować do tych zmian i spróbować dokonać balansu tych dobrych i tych złych. Ludzka natura taka już jest, że wpierw widzimy zagrożenia i wszystko to co zo złe. Ale się postaramy, możemy również dostrzec dobre strony. I tak jak nóż może służyć do krojenia chleba, ale i być narzędziem zbrodni, tak każdy kolejny wynalazek może nam służyć ku dobremu lub złemu. Fakt, że świat nadal istnieje świadczy o tym, że jednak cześciej korzystamy z owych narzędzi w celach dobrych niż tych złych, mimo że z natury łatwiej pamiętamy o tych niebezpiecznych. na koniec podsyłam dwa ciekawe linki, jeden - to zastosowanie google glass w pracy tłumacza (temat mi znany, stad moje pozytywne nastawienie do wynalazku) http://www.kansas.com/2013/07/18/2894238/st-joseph-interpreter-gets-early.html?goback=%2Egde_2417609_member_268277722#%21 oraz ku refleksji, fragment wystepu jednego z moich ulubionych komików, oczywisce na ten sam temat: http://www.youtube.com/watch?v=zd2sRC3K9Hs

    OdpowiedzUsuń

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...