piątek, 3 maja 2013

Z kibolami daleko nie zajedziemy. Dosłownie i w przenośni

fot. mzacha/sxc.hu.
Nie chciałem pisać o (aż) tak poważnych sprawach na tym blogu, ale nie mam wyjścia. Dałem sobie tylko trochę czasu, aby ochłonąć i dopiero wtedy sięgnąć po pióro. Dlatego piszę mniej więcej dobę po tym, gdy paru troglodytów ubranych w szaliki Śląska Wrocław próbowało pięściami namówić mnie do śpiewu. Ale po kolei. 

Mamy we Wrocławiu nowy stadion. Powstał na Euro 2012, a wybudowano go za grube pieniądze. I, co naturalne dla inwestycji realizowanej ze środków publicznych, budzi bardzo skrajne emocje. Jedni najchętniej zrównaliby go z ziemią, drudzy skłaniają się ku bardziej racjonalnym rozwiązaniom, które pozwolą ten obiekt  sensownie zagospodarować. Może nawet nie z zyskiem, ale tak, by był w stanie sam się utrzymać. 


Osobiście zaliczam się do tej drugiej grupy. Nie jestem specjalistą ds. urbanistyki czy też imprez masowych, ale skoro stadion - po licznych perturbacjach  - już mamy, to teraz trzeba sprawić, by zaczął żyć, jednocześnie przynosząc pieniądze. Największe nadzieje wiążę tu z piłkarskim Śląskiem Wrocław, który w naturalny sposób pasuje do wszelkiej puli pomysłów na to, jak ten obiekt zagospodarować. Klubowi trochę to zajęło, aby dostosować swoje aktywności marketingowe i sprzedażowe do nowego obiektu. Mam tu na myśli nowe punkty kasowe, które wreszcie działają nie tylko w jego siedzibie przy Oporowskiej we Wrocławiu oraz na stadionie, ale też w galeriach handlowych i - co szczególnie ważne - w miastach pod Wrocławiem. Wiele tu jeszcze można zdziałać, ale ważne, że już teraz WRESZCIE dzieje się coś, co otworzy klub - a dzięki niemu stadion - na kibiców. Także tzw. pikników, którym trzeba maksymalnie ułatwić życie, żeby przyciągnąć ich na mecz. Bo bez owych pikników stadion żyć nie będzie. 

I tutaj dochodzimy do drugiego punktu, czyli jednej bardzo specyficznej grupy kibiców, która mieni się tą jedyną prawdziwą, mającą monopol na definiowanie tego, jak należy się zachowywać na stadionie itp. Czyli o kibicach radykalnych, przemieszanych niestety z pospolitymi bandziorami, dla których klubowe barwy to tylko przykrywka dla chamstwa, kręcenia zadym, zaczepek, ogólnie rzecz biorąc dla różnych patologii nie akceptowanych przez każdego w miarę rozgarniętego, inteligentnego człowieka.

Otóż śmiem twierdzić, że im więcej tych kibolskich mas będzie nadawało ton temu, co się dzieje na stadionach, tym mniej będzie ludzi gotowych przyjść na mecz i zostawić swoje pieniądze na stadionie. Czy to w postaci gotówki wyłożonej na bilet, czy to opłaty za miejsce parkingowe, czy wreszcie za przekąski czy napoje. Sam do niedawna puszczałem przez palce doniesienia o tym, z jakimi patologiami stykają się tzw. zwykli obywatele jadący na mecz środkami komunikacji miejskiej. Aż do czwartku, kiedy to Śląsk w finale Pucharu Polski mierzył się z warszawską Legią.

Jadąc z centrum miasta na stadion tuż przed meczem wiedziałem, co mnie czeka. Dlatego wybrałem w miarę bezpieczną linię autobusową, która kończy bieg na moim osiedlu, ale z dala od stadionu. Te kalkulacje okazały się jednak dość naiwne. Bo w pojeździe ton nadawała już mała, bo mała (ledwie trzy osoby), ale irytująca grupka. Pomieszane z pijackim bełkotem darcie mordy czy walenie pięściami w szybę autobusu to jeszcze pikuś. Ale owi "ludzie zasad, ludzie honoru", szczycący się swoimi głęboko przeżywanymi i wcielanymi wartościami za nic mieli nawet zdanie proszących o odrobinę spokoju kobiet. Ot, scenka rodzajowa. Sąsiadka tych rozśpiewanych pijusów udających kibiców poprosiła o to, by przestali się drzeć. Co usłyszała w zamian? Przyśpiewkę "Miała matka syna, syna skurwysyna". Przypadek? Nie sądzę. Zasady, klasa? Nie sądzę tym bardziej. Prosiła o spokój starsza Pani, efekt? "Babcia, od śpiewania zawału nie dostaniesz". Gdzieś tam po drodze na pijanych kiboli kierowca fuknął przez głośniki, ale zrobił to tak, jakby się wystraszył własnej odwagi. Nic dziwnego - za kółkiem siedział młody chłopak, gdyby się naraził, panowie wywaliliby go za kołnierz z auta i cholera wie, co jeszcze. Można gościa zrozumieć. A dla zainteresowanych - mam krótki film, na którym nagrałem pijackie popisy grupy wypitych typów, którym wydawało się, że skoro mają szaliki, świat należy do nich i mogą zrobić z każdym w autobusie, co im się zamarzy. I zamierzam zrobić z niego stosowny użytek.

Panie się poddały, przyszła kolej na mnie. Odwraca się jeden zapity cwaniaczek, patrzy na mnie z podejrzliwością i badawczo, aż pyta: "A Ty co nie śpiewasz"?. Odparłem spokojnie, że na mecze Śląska chodzę z osiem lat i wolałbym, żeby panowie dawali z siebie tyle talentu wokalnego na trybunie stadionu, a nie w autobusie - zwłaszcza, że proszono ich o spokój. No i się zaczęło. Powiecie, że to tanie bohaterstwo pomieszane z głupotą, ale nie mam w zwyczaju kłamać, gdy coś mi się nie podoba. Tyle, że moja szczerość nie przypadła do gustu najbardziej pijanemu z tej grupki pijaczków zgrywających kibiców. Ruszył z pięściami, bełkocząc pod nosem różne nieparlamentarne słowa pod moim adresem. Próby tłumaczeń, że osiem lat na Śląsk chodzę, że na mecze wyjazdowe jeździłem, że za klubem stoję, odkąd pamiętam, wyglądały jak rozmowa dupy z batem - zero szansy na konstruktywny dialog. Na szczęście agresorowi szalik spadł z szyi, prosto na zabłoconą podłogę. I to chyba uratowało mnie przed poważną operacją stomatologiczną, bo kompan pijaczka - wyraźnie zirytowany brakiem szacunku do barw - zaczął go odciągać i wrzeszczeć, żeby usiadł na dupie, bo gość (czyli ja) tez jest kibicem. Pijaczek po chwili refleksji załapał, co się do niego mówi i z uśmiechem podał mi rękę, bełkocąc "Eeeee, kibic, piąteczka, Ty nasz jesteś". W międzyczasie jeszcze kilka chwil wcześniej odciągający go kolega sam nabrał wątpliwości, czy jednak nie należy mi się oklep. Ale panom zebrało się na wysiadkę i niebezpieczeństwo niejako samo wysiadło.

Po meczu przyszedł czas na kolejne bodźce. Przeczytałem informację, że na stadionie jakiś kibol napadł ojca na oczach dzieci. A sam, wracając po meczu, wsiadłem w autobus. I usłyszałem, jak grupa wyrostków ubrana w klubowe barwy zaczęła obrażać kierowcę pojazdu. Za repertuar wybrali sobie: "Chuj Ci na imię, kierowca chuj Ci na imię" czy "Kierowca pedał, aeaeaeao", a melodię podbijali waląc z całej siły w szyby pojazdu. Najmłodsi członkowie najbardziej wartościowej grupy społecznej w Polsce pokazali pełnię swojej klasy i umiejętności, wyzywając starszego mężczyznę i demolując publiczne mienie. Klasa, nieprawdaż? 

Do czego zmierzam? Zróbcie sobie, drodzy Czytelnicy, prosty test myślowy. A mianowicie: ile razy na myśl o tym, że warto pójść na mecz Śląska, od razu pojawiła się Wam w głowie czerwona lampka, iż to może nie jest najlepszy pomysł, bo szkoda ryzykować? I drugi test: ilu ludzi mogło pomyśleć podobnie? I trzeci wreszcie test: ilu ludzi to ryzyko zaakceptowało, wsiadło w tramwaj/autobus jadący na stadion i zetknęło się z tą patologią w formie czystej? Po tych testach zobaczycie jak na dłoni, ile traci sam klub na tym, że pod bycie kibicem podszywa się czasem zwykły element, który nosząc szalik daje upust wszelkim swoim psychozom, stanowiąc zagrożenie dla innych ludzi.

Sam się przekonałem, że nawet krótka podróż w takim towarzystwie grozi utratą zębów, co gorsza bez powodu. I przyznam szczerze, że gdy słyszę opinie, jacy to kibice są w Polsce represjonowani, jak policja traktuje ich gorzej niż ZOMO opozycję demokratyczną w PRL, to zbiera mi się na śmiech. A jeszcze weselej jest, gdy słyszę "argument", jak to kibice zbierają krew dla potrzebujących, jak pomagają biednym i dzieciom...

LITOŚCI!
Sprowadzając do absurdu: oddaję krew od prawie 10 lat, czy w związku z tym mogę napadać staruszki i będę usprawiedliwiony? O, i najlepsze: bez kibiców nie ma widowiska, opraw, rac - niczego nie będzie. Doprawdy? To niech nie będzie. Wolę 25 tys. pikników na meczu i represje dla psycholi, dla których klubowe barwy na szyi służą jako glejt do siania postrachu, demolki i agresji niż to, co jest teraz.  Chcecie mieć spokój? To sami pilnujcie swojego środowiska. Na swoich portalach (szczególnie jednym, siedzący w temacie wiedzą, o który chodzi) sami opisujecie, jak dyscyplinujecie tych, którzy nie przestrzegają zasad na trybunie itp. Chyba, że tacy ludzie w gronie tych najtwardszych kibiców to nie jest problem. Tyle, że wtedy wszystko staje się jasne - zwłaszcza te rzekome "represje". 

Kibic to kibic, bandzior to bandzior. Gdy bandzior udaje kibica, należy go traktować jak bandziora, a nie szukać 10 tys. wymówek. Bandziory udające kibiców i tak dostały już za dużo lekcji bezkarności. Przymykanie oczu na ich występki, nawet te rzekomo błahe, jak wyzywanie kierowcy MPK, to przyzwolenie na kolejne - kto wie, czy nie gorsze - ataki agresji. Od udawania, że nie ma problemu, on nie zniknie. Nie rozwiąże się. Chyba, że chcemy uczynić ten fajny, drogi i teoretycznie dostępny dla wszystkich stadion siedliskiem agresywnego kibolstwa, które gotowe jest lać tzw. pikników, bo ktoś śmiał zwrócić im uwagę. 

Dla kibiców piłka nożna - słychać często na stadionach. No właśnie. Dla kibiców, nie dla bandziorów i psycholi. 

2 komentarze:

  1. Weźmy moją sytuację z poprzedniego meczu. Wchodzę na stadion, podbiega do mnie dwóch młodziaków z puszką krzycząc, że mam wrzucić na oprawę. Grzecznie odpowiadam, że już wspomogłam, wrzuciłam kilka złotych ich kolegom stających nieco wcześniej. Usłyszałam, że mam wrzucić raz jeszcze bo inaczej "wpierdol". Tak, czy siak wpierdol był jednak pech chciał, że za mną stało kilka osób, którym ten tekst nie przypadł do gustu. Tak czy siak, na stadionie już nie zawitam. ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Dobrze, że po tym "miłym" spotkaniu zęby pozostały całe. A wracając do meritum - jest najbardziej prawdopodobne, że takich typów szeregowy kibic spotka na swojej drodze jadąc na stadion czy już na nim. I weź tu potem kreuj modę na Śląsk, zapraszaj, zapewniaj o bezpieczeństwie...

      Usuń

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...