środa, 8 maja 2013

Hejt jak kromka chleba

fot. alphadesigner / Foter.com / CC BY-NC-ND
Ledwo zacząłem przygodę z nowym blogiem, a tu trzeba było zawiesić działalność. Wirus, nie wirus - dobrze, że udało się z nim w miarę szybko uporać. A tak, miałem dużo czasu na myślenie o tematach, które warto poruszyć na blogu. Jeden z nich to polska nienawiść. 

Zauważyliście, że podczas spaceru po miastach w Polsce trudno spotkać kogoś tak po prostu uśmiechniętego? Ba, gdy kiedyś sam wędrowałem jedną z głównych ulic Wrocławia z uśmiechem na ustach usłyszałem: "I co tak się cieszysz, frajerze?". Oczywiście, wesołych ludzi spotkać można. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nadwyżka smutasów nad tymi uśmiechniętymi jest aż nienaturalna. W krajowym internecie wcale nie jest lepiej. Tam jad leje się już strumieniami. A skala frustracji, agresji, prymitywnych wyzwisk czy antysemityzmu jest zatrważająca. Celowo zerkam do komentarzy pod notkami informacyjnymi o wypadkach drogowych, potrąceniach pieszych czy rowerzystów. A także w tych, które dotyczą kolejnych ekscesów piłkarskich kiboli. Ile tam jest nienawiści czy zwykłego skurwysyństwa! 


W pamięci utkwił mi jeden z przejawów tej nieskrępowanej agresji. Jakoś przed dwoma miesiącami, może trochę później, przed jednym z centrów handlowych we Wrocławiu doszło do smutnego wypadku. Późnym wieczorem starszy człowiek przechodzący przez jezdnię co prawda na pasach, ale też na czerwonym świetle, potknął się i został śmiertelnie potrącony przez samochód. Jakiś idiota (oczywiście anonimowy) skwitował to tak, że rodzina zabitego powinna jeszcze pokryć koszty naprawy auta... A to tylko jeden jaskrawy przykład tego, nad czym nie mogę przestać się zastanawiać. Bo do antysemickich insynuacji, wyzywania innych komentujących czy wręcz pogróżek zdążyłem - tylko jako obserwator tego zjawiska - przywyknąć.

Zastanawiam się: skąd się to bierze? Gdzie jest przyczyna? Zdaję sobie sprawę, że Polacy mają sporo powodów do frustracji. Bo ciężko o dobrą pracę, a jeśli się ja ma, to (za) często jest niskopłatna, kompletnie nierozwojowa, prowadząca do przemęczenia, do tego (za) często wykonywana pod okiem denerwującego szefa. Bo ciężko o kredyt na mieszkanie, a gdy się go już dostanie, kredytobiorca na wiele lat jest dociążony presją spłacania długu - i nie ma zmiłuj. Bo wielu Polaków, z przyczyn prestiżowych i specyficznego doboru metod podkreślania własnego statusu materialnego, przemieszcza się samochodem. A to oznacza stanie w korkach, puste spalanie benzyny, dodatkowe nerwy i stres. 

A może to specyfika rodzimej kultury? Takiej, w której czci się (liczne) klęski narodowe, przegrane powstania, a nie promuje postaw pozytywnych? Takiej, która myli szacunek do własnej historii z naleganiem, by - jak to kiedyś powiedział Marek Kondrat - w pełnym nadęciu salutować do rosołu, bo z polskiej kury go ugotowano? Takiej, która jeden z ze wspanialszych zrywów wspólnotowych w historii po 1989 r. potraktowała z buta, stawiając na skrajny często indywidualizm, na to "ja sobie poradzę, ja się dorobię, ja sobie kupię domek na strzeżonym osiedlu, a reszcie od mojego wara"? I takiej, która kompletnie nie uczy pracy zespołowej, a przez to zaufania, zrozumienia dla innych ludzi i szacunku dla cudzych opinii, stawiając na indywidualne sukcesy? A może to, trochę teraz się zgrywam, efekt życia w kraju, w którym wiele dóbr kultury powstało w oparach zamulającej, dołującej wódy? 

Nie wiem. 

Często słyszałem, że Amerykanie z tym swoim wiecznym uśmiechem, pozytywnym podejściem do życia (przynajmniej oficjalnie) i otwartością na innych są sztuczni, nienaturalni i w ogóle fałszywi. Być może, chociaż mając wybór, wolałbym jednak, aby to ta amerykańska norma była regułą, nie polska depresja powszechna. Bo jednak Amerykanie, jakby ich nie oceniać, mają gigantyczne sukcesy w kreowaniu np. innowacyjnych technologii. Oczywiste jest przecież, że nowe odkrycia potrzebują czasu, ale też zaufania i otwartości. Ktoś, kto dysponuje kapitałem, musi uwierzyć twórcom nowej technologii, że ma świetny pomysł i zainwestować w niego. Tak przecież powstawało Google, z jakim efektem - wszyscy wiemy. A przecież Polacy często są chwaleni przez ludzi z innych krajów jako otwarci, uczynni, pracowici i sympatyczni kompani. Ot, prosty przykład - polscy kierowcy zawodowi w Europie są chwaleni za kulturę osobistą, pracowitość i bezpieczną jazdę. A tylko przekroczy taki polską granicę i wychodzi z niego demon. W ostatnich latach takich opowieści było mnóstwo, co oczywiście wynika z faktu, że wielu Polaków wyjechało za chlebem w świat. Opuszczali ten smutny grajdołek, stawiali kroki w nieco bardziej przyjaznym otoczeniu i okazywało się, że Polak w istocie potrafi. 

Myślę sobie, że Polska to fajny kraj. Wiele w nim frustruje, wiele doprowadza do szewskiej pasji (zwanej też kurwicą), jak np. to anegdotyczne "jakoś to będzie", "jakoś sobie poradzimy" itp. Ale też wiele nam się udało - i w ciągu ostatnich dwudziestu lat, i wcześniej. Gdy rozmawiam z młodymi dziewczynami czy chłopakami, widzę, że trochę dusi ich ten ciasny gorset polskiej kultury czy - jakkolwiek go zdefiniować - narodowego ducha. I to, co nowe, miesza się w nich z tym, co zardzewiałe i (mam nadzieję) powoli odchodzące w przeszłość. Obyśmy doczekali czasów, gdy wesoły, zadowolony z życia człowiek na ulicy nie będzie zjawiskiem tak rzadkim, jak lądowanie UFO na Twojej ulicy, a uśmiech na twarzy nie posłuży komuś za pretekst, by Ci ją obić.

Samą młodzieżą wszystkiego nie zmienimy. Zmiany trzeba zacząć od siebie. Jestem zawodowym marudą, ale widząc, co się dzieje wokół, trzymam się za gardło i szukam pozytywów. To pomaga. I jest łatwe, jak bieganie. Każdy może zacząć i dawkować, ile tylko się da. 

Dla zainteresowanych linki na podobny temat: z portalu tygodnika "Wprost" i z naTemat.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...