piątek, 4 kwietnia 2014

Po co komu myślący zegarek?

fot. Pebble Technology/en.wikipedia.org.
Smartfony, inteligentne zegarki, miasta obudowane systemami informatycznymi, które mają je zmienić w smart cities… Mam wrażenie, że jeszcze tylko kilkanaście kroków dzieli nas od granicy, po przekroczeniu której wszystko wokół nas stanie się smart, za to większość z nas ani się obejrzy, a stanie się dumb. 

Od strony samej idei czy koncepcji na tego typu produkt, Google spisał się - przynajmniej w moim odczuciu - na medal. Na zaprezentowany przy okazji debiutu Android Wear, czyli pakietu oprogramowania i wytycznych do "szycia" Androida pod wearable computers, smartwatch Motoroli, czyli Moto 360 wyposażony w Androida przykrojonego do tego typu urządzeń, patrzy się z przyjemnością. Sam Android i mechanizm jego pracy też wygląda ciekawie. Bazujący na wirtualnym asystencie Google Now, stale wpisuje się w kontekst życia użytkownika, dostarczając najbardziej potrzebne w danej chwili informacje.

Wszystko to podane w sposób typowy dla Google: przyjazny dla użytkownika, dobrze wyglądający i przyciągający wzrok, mający ten specyficzny "cool factor", za który dany produkt lub usługę po prostu się lubi.

Zresztą, zobaczcie sami.



Na pytanie "jak to wygląda?" można odpowiedzieć zatem bez większego wahania: wygląda dobrze. Ciekawie. Nawet trochę kusząco - i to nie tylko dla geeków, ale dla każdego, kto się interesuje nowinkami technologicznymi. Za to z pytaniem "po co to wszystko?" mam już większy kłopot. Ba, wydaje mi się, że smartwatche to trochę jak historia palcem po piasku pisana i miraż - wykreowana potrzeba, którą się wmawia konsumentom, aby wyciągnąć im z kieszeni zwitki dolarów, euro czy złotówek.

Dziś praktycznie każdy ma już smartfona lub tablet - ten ostatni często z modemem 3G i dostępem do mobilnego internetu. A smartfony i tablety to de facto porządne komputery, dzięki którym można czynić cuda - komunikacyjne, społecznościowe, fotograficzne czy biurowe. Niektóre aplikacje potrafią już niejako "wejść w skórę" użytkownika, doradzając mu w codziennej rutynie. Mam tu na myśli np. wskazane na początku tekstu Google Now, które bazuje m.in. na danych o lokalizacji i potrafi rano pokazać natężenie ruchu na drodze do wskazanego miejsca pracy. Smartfony są przydatne, oferują mnóstwo możliwości, ale nie są wolne od wad. Najważniejszą jest moim zdaniem ich, mówiąc eufemistycznie, potencjał więzienny. Bo w ekranie telefonu można utkwić na godziny: w aplikacjach social media, grach, zdjęciach... Zresztą w internecie krąży masa obrazków z dzieciakami czy dorosłymi wgapionymi w ekrany swoich telefonów czy tabletów, jakby im gałki oczne zasysały magnesy. Nic nowego, nic zdrowego.

Tak, jak młotka nie można winić, że można nim zabić, tak smartfonów nie można winić za to, że są używane w sposób dość... karkołomny, a na pewno często aspołeczny. Dlatego sądzę, że smartwatche czy nawet Google Glass jako recepta na rzekomo odrywające od otoczenia telefony czy tablety to mrzonka. I sposób na wykreowanie nowego sektora rynku technologii, a później ściągnięcie z niego gotówki klientów.

Po pierwsze, chodzi o niezawodność. Zegarek to nie tylko ozdoba czy symbol. To urządzenie, które ma być zawsze godne zaufania, które zawsze wskaże godzinę i datę. Wyobrażacie sobie, że pada Wam bateria w zegarku i poza czarnym ekranem nie widać na nim nic? Albo, że trzeba go ładować tak często, jak smartfony, których baterie mocą co najwyżej rozśmieszają? To trochę wykracza poza horyzont mojej wyobraźni. Od kilku lat mam prosty zegarek od Casio, który uwielbiam i bez którego czuję się dziwnie. Jest niezawodny, robi, co ma robić i dobrze wygląda. Nie wyobrażam sobie, aby go zamienić na urządzenie, które może paść w każdej chwili, jeśli zapomnę o ładowaniu, za to wyświetli mi powiadomienie, że przy plaży, gdzie chcę się rozsiąść, w wodzie jest atak meduz. A m.in. takie zastosowanie pokazuje przygotowany przez Google film, który zamieściłem Wam powyżej.

Po drugie, znowu ocieramy się o kwestię wyobraźni - wyobrażacie sobie, aby dyktować Waszym zegarkom SMSa lub maila za pośrednictwem komend głosowych? W czasach, kiedy wystarczy krótka przejażdżka tramwajem lub autobusem w towarzystwie kogoś rozgadanego, kto mimochodem opowiada współpasażerom historię swoich przeżyć głośno tokując przez komórkę? No właśnie. I teraz przenieśmy się wyobraźnią do realiów, w których smartwatch to codzienność. I jedziemy pociągiem, metrem, tramwajem, a obok nas masa ludzi mówi do swoich zegarków. Współczesność ma duży problem z prywatnością, to prawda, ale czy warto go pogłębiać, i to na własne życzenie?

Po trzecie - od powiadomień w telefonie czy tablecie można się odciąć. Wystarczy po prostu wyłączyć dostęp do internetu mobilnego (krok radykalny), synchronizację danych w tle (krok nieco łagodniejszy) lub same powiadomienia social media (to krok normalny, polecam). Trochę to kastruje możliwości smartfona czy tabletu, ale z drugiej strony: stały dostęp do zalewu informacji z internetu potrafi realnie zaszkodzić ludzkiemu mózgowi, np. zdolności czytania czy koncentracji. Pisze o tym przekonująco Nicholas Carr. Dlatego smartfona można albo nieco ograniczyć, albo po prostu rzadziej wyjmować go z kieszeni. A po co kastrować smart-zegarek, skoro kupuje się go z myślą, by być cały czas dostępnym?

Moim zdaniem, technologie ze sfery wearables to kolejny krok na drodze do tego, by umysł człowieka i jego możliwości odbioru rzeczywistości trwale skleić z e-światem. I, mówiąc ostrzej, wmówić mu, że bycie online przez cały czas to wartość sama w sobie, że na maile czy smsy trzeba odpowiedzieć w ciągu kilku sekund i warto to robić nawet mówiąc do własnego przegubu, a dokładniej do "mądrego" zegarka, który mamy założony na przegubie. I że powinniśmy dążyć do takiej wygody, że nawet otwieranie (znowu się odwołuję do sceny z filmu od Google o Android Wear) drzwi do garażu powinno się odbywać za pośrednictwem zegarka. 

Jak dla mnie, jest to czysto Baumanowskie kreowanie potrzeb, by później je zaspokoić produktem czy technologią, bez której każdy przeciętny człowiek jest w stanie się obyć. Ba, dysponując nią każdy przeciętny człowiek będzie bardziej obciążony intelektualnie czy na poziomie percepcji niż używając smartfona czy tabletu. Dlatego uważam, że dziś trzeba sporej dozy technologicznego konserwatyzmu. Bo jeszcze trochę i dojdziemy do absurdalnej w swej istocie rzeczywistości, kiedy bez e-urządzeń czy nowych technologii nie będziemy w stanie nawet się dostać do własnej lodówki. A gdy jednak ją otworzymy, powita nas ekran wyszukiwarki i powiadomienia z Facebooka.

Sądzę, że taki świat byłby gorszy niż wyobrażał to sobie Aldous Huxley. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...