piątek, 25 kwietnia 2014

Im dłużej tu żyję, tym mniej to wszystko rozumiem

fot. Geralt/Pixabay.com.
Są wszędzie. Potrafią zaatakować z zaskoczenia, bez zapowiedzi. Robią swoje i odchodzą, zostawiając swoją ofiarę ze skwaszoną miną i rosnącym poczuciem rozgoryczenia, że tutaj to nigdy nie będzie normalnie. Zawsze gotowi nawrzeszczeć, za to słowa “przepraszam” najczęściej nie mają w swoim słowniku. Polacy w tłumie. 

Gdy byłem młodszy, nie potrafiłem tego nazwać. Świadomość przyszła z wiekiem, a wraz z nią język opisu. Otóż, czasem miewam POLAKOWSTRĘT. I gdy to uczucie narasta, jestem wtedy bardziej skłonny zgodzić się z opinią premiera Donalda Tuska, że polskość czasem oznacza nienormalność. 

Ten Polakowstręt nasila się zazwyczaj, gdy zbliża się długi weekend lub następuje ukochana przez wielu kumulacja dni wolnych połączonych z dobranymi do nich dniami urlopowymi, co składa się na dłuższą przerwę od obowiązków zawodowych. Albo wtedy, gdy zbliżają się święta. Wtedy Polak w swojej masie wyrusza na trasę do hipermarketów lub dużych marketów spożywczych. I się zaczyna...

Polak we krwi swojej ma szlachectwo - przynajmniej w swoim mniemaniu, bo najpewniej pochodzenie jego jest czysto chłopskie i wiejskie, a nie mieszczańskie. No, ale dobrze myśleć o sobie dobrze. Polak zatem to panisko na każdym centymetrze przestrzeni publicznej. On jedzie, on idzie, on kroczy, on się rozgląda, on szuka, on MOŻE WSZYSTKO, BO MU WOLNO. Na pewno wolno mu zapomnieć, że obok niego współistnieją inni ludzie. Którzy, podobnie jak on, czegoś szukają, idą, rozglądają się, przypatrują. Potrafi taki stanąć za Tobą i wprost nad Twoją głową sięgnąć po interesujące go warzywa, zmuszając Cię jednocześnie do przyjęcia pozycji do połowy klęczącej. Potrafi stanąć na sklepowym szlaku ustawiając wózek zakupowy w poprzek i oddać się rozmowie telefonicznej. Potrafi widzieć Ciebie doskonale, gdy prowadzisz wózek z zakupami na sklepowym parkingu, wpakować się wprost na Ciebie i mieć pretensje o to, jakim prawem nie zatrzymałeś się dwa dni wcześniej, bo przecież było jasne, że ONA/ON będzie przechodzić. Potrafi brutalnie egzekwować miejsce dla swojej cielesności, idąc z ramionami rozpiętymi na 3/4 szerokości sklepowego korytarza, zmuszając Cię do przeciskania się przy barierce, bo przecież ONA/ON idzie. Potrafi wręcz krzyczeć do słuchawki telefonu, zachowując się jak cham klasyczny, przy okazji depcząc po Tobie, gdy przypadkiem staniesz na jej/jego drodze do wyjścia z autobusu, tramwaju lub metra.

Przykłady można mnożyć. Każdy z Was, kto czyta ten tekst, wie doskonale, co mam na myśli.

Ci, którzy mają więcej skrupułów, myślą, uważają, mają świadomość, że funkcjonują w grupie innych ludzi i swoim zachowaniem odpowiadają także za innych, są na straconej pozycji. Taki wrażliwiec spali się tylko, nerwy zszarga, fobii społecznej się nabawi, a królewicz szlachciura ani się obejrzy, ani zająknie i w swoją stronę powędruje. Czasem myślę, że warto dać sobie na wstrzymanie i być idealnie spokojnym. I myślę, myślę, myślę, trzymam w sobie ten Polakoodporny zen... Do pierwszego starcia. Bo na to nie da się uodpornić. Nie da się przejść obojętnie obok takiego stężenia chamiejącego indywidualizmu, w którym ktoś inny (spacerowicz/inny kierowca/inny klient sklepu) to ktoś, kogo można mniej lub bardziej dosłownie przestawić na drodze, bo przecież typowemu Polakowi powinno się schodzić z drogi w ułamku nanosekundy i jeszcze przeprosić za swoją obecność.

Rozmawiam ze znajomymi, którzy nieco życia spędzili poza Polską, np. w Wielkiej Brytanii czy w Holandii lub w Niemczech. Mówią, że tam tego nie ma. Mówią, że wizyta w dużej galerii handlowej owszem, naraża na nieco głośniejsze doznania dźwiękowe (w końcu to mall), ale nie oznacza jak w Polsce frontalnego starcia z kakofonią ogłupiających dźwięków czy krzyku. Mówią, że nie ma tam powszechnego cienkiego cwaniactwa, które w Polsce objawia się np. błagalną prośbą o przepuszczenie w kolejce na poczcie, "bo ja tylko po znaczek", a okazuje się, że znaczek w istocie jest stosem rachunków do opłacenia. I nie ma tam sytuacji, gdy ktoś, do kogo uśmiechasz się w sklepie, reaguje mieszanką zażenowania i wstydu oraz pytaniem "Ale co się dzieje? Mam coś na włosach?".

Myślę sobie, że polskie społeczeństwo bywa fajne. Myślę sobie, że wielu - zwłaszcza młodych - potrafi znaleźć niesamowite pasje i realizować się w nich, przy okazji zarażając innych entuzjazmem. Wielu potrafi też oddać się bezinteresownemu pomaganiu innym, np. w ramach wolontariatu czy poprzez aktywność w NGO lub w ruchach miejskich. To piękne, szlachetne i pochwały godne. Gdzieś się tli ten płomień pozytywnej energii, ale jednocześnie pod skórą Polki i Polaka cały czas żyje uśpiony wirus cwaniaka, chama i ślepego na innych indywidualisty. Polska się modernizuje, kultura i normy społeczne się liberalizują, sekularyzacja postępuje, mimo oficjalnego wizerunku typowego Polaka jako zagorzałego konserwatysty normy seksualne luzują się coraz bardziej. A mimo to, mimo tej kroczącej nowoczesności nadal żyje wśród nas wzór postępowania, który można nazwać jako homo sovieticus i chamus indywidualus.

Na zakończenie dygresja - długa, jak to zwykle bywa z dygresjami. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to czysto subiektywna analiza, nie mająca oparcia np. w badaniach socjologicznych. Wnioski są ogólne, oparte na moich i kilku bliskich osób obserwacjach, a to za mało, by mówić o potwierdzonym zjawisku. Ba! Chciałbym nawet się mylić. Chciałbym zostać nazwany marudą bez powodu, bo przecież jesteśmy dla siebie coraz bardziej mili, przyjaźni, szanujemy siebie nawzajem i nie ma co się fiksować na punkcie odosobnionych przypadków. Ale myślę, że każdy, kto ma do czynienia z typowego Polaka obyczajami podskórnie czuje i rozumie, co chcę przekazać.

I może czasem po prostu warto mieć więcej świadomości i otwartości intelektualnej na prosty fakt, że nie każdy skrawek publicznie dostępnej przestrzeni to “mój jest ten kawałek podłogi”. I że inni też mają prawo do świętego spokoju. A na pewno do wolności od żądzy mordu, bo np. podczas wizyty w sklepie co kilka minut ich stopy są narażone na rozdeptanie lub rozjechanie wózkiem na towary prowadzonym przez nierozgarniętą zakupowiczkę lub nierozgarniętego zakupowicza.

W ramach rozwinięcia tematu, bardziej naukowego rzecz jasna - wywiad Andrzeja Ledera dla "Gazety Wyborczej". Bardzo warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...