niedziela, 28 września 2014

Jakość albo dziadostwo za pieniądze publiczne. Wybór należy do Ciebie, czytelniczko i czytelniku

fot. Anthony Easton, flickr.com/ CC BY 2.0.
Mówią, że Polska i jej społeczeństwo się modernizuje, że idzie do przodu, że mentalność Polaków zmienia się na plus. Ale niestety mentalność tzw. Polaka - komentatora życia publicznego (to moje robocze określenie na potrzeby tego tekstu) jest jak pryszcz zamazany pudrem. Wystarczy lekko poskrobać i robi się brzydko.
Metafora z defektem skóry w treści przyszła mi na myśl, gdy obserwowałem narastający jazgot wokół informacji, że nowa minister infrastruktury i rozwoju Pani Maria Wasiak odbierze pół mln zł odprawy od poprzedniego pracodawcy. A była nim Grupa PKP, w zarządzie której minister Wasiak pracowała przed transferem do ministerstwa w rządzie premier Ewy Kopacz. I na mocy kontraktu menadżerskiego, który zawarła ze spółką, przysługiwała jej odprawa po odejściu z pracy.

Nie znam szczegółów tej umowy, więc trudno mi powiedzieć dokładnie, z jakiego tytułu odprawę przyznano, bo z tego, co wiem, na ogół wręcza się ją np. po przedwczesnym zwolnieniu pracownika przez pracodawcę. A zapis, że odprawa zostanie przyznana po odejściu z firmy ot tak, po prostu (nawet do ministerstwa) wydaje mi się dość kontrowersyjny. Ale to tylko gdybanie, które nie zmienia istoty rzeczy.
EDIT: wg naTemat.pl, Maria Wasiak została odwołana z zarządu Grupy PKP przez właściciela spółki, czyli Skarb Państwa. I to zapewne posłużyło jako formalna podstawa do wypłacenia odprawy.

Odprawa (przyznać trzeba, że sowita), która rozpaliła umysły Polski i wzbudziła oburzenie naczelnych moralistów z prasy tabloidowej, została przyznana minister Marii Wasiak na podstawie jej kontraktu menadżerskiego. Przedstawiciele Grupy PKP pytani przez dziennikarzy o szczegóły wyjaśniali, że członkowie zarządu grupy PKP mieli kontrakty zawierane z grubsza wg zasad rynkowych. A na rynku za specjalistów płaci się słono, a do solidnej pensji dodaje się różne pozapłacowe profity. Oczywiste jest bowiem, że wiedza i umiejętności menadżerskie kosztuje. W biznesie to prawda znana od dawna, wręcz truizm. Dużo umiesz - dużo zarabiasz, sprawa jest banalnie prosta. A jak informują różne redakcje (osobiście opieram się na tekście z “Gazety Wyborczej”), Maria Wasiak w grupie PKP odniosła sukcesy, m.in. pomagając w przyspieszeniu ślimaczących się inwestycji oraz pomagając spółce PKP Cargo w debiucie na giełdzie. Nie były to projekty, z którymi poradziłby sobie szeregowy Jasiu Kowalski, gdyby nagle posadzono go w fotelu Marii Wasiak. I tu dochodzimy do drugiego rynkowego truizmu: sukces kosztuje. Pracodawcę, rzecz jasna.

Od wielu lat (słyszę to, odkąd tylko zacząłem się interesować sprawami publicznymi naszego kraju) w Polsce mówi się, że rząd oraz administracja - centralna oraz samorządowa - potrzebuje dobrze wykształconych, rzetelnych, godnych zaufania, mających w dorobku sukcesy zawodowe profesjonalistów. Tyle, że potrzeba nie bardzo idzie w parze z możliwościami, bo w Polsce najczęściej sferę urzędniczą postrzega się tak, że ma być biedna jak mysz pod miotłą. Bo urzędasy nic nie robią, bo administracja tylko życie uczciwym ludziom utrudnia, bo podatki każe płacić, bo sprawdza zaległe umowy o dzieło, czy aby realnego stosunku pracy pod przepisy umowę o pracę nie pokrywały… Krótko mówiąc: państwo to ONI, państwo trzeba rozbrajać, na państwo podatków płacić się nie chce, państwu cokolwiek daje się z łaski, broniąc każdego grosza jak niepodległości. A jednocześnie chce się mieć nowoczesne, dobre drogi, sprawną obsługę w urzędach, nowoczesne i zadbane przedszkola z miejscem dla każdego dziecka, sprawną i nowoczesną armię, pociągi błyszczące od rana do wieczora choćby i po błocie jeździły… Paradoks goni paradoks - chcemy usług publicznych oraz świadczeń socjalnych jak w Szwecji czy w Niemczech, ale płacić za nie? Co to, to nie!

W ten właśnie paradoks (chciałem napisać, że w tę logikę, ale przecież to z logiką nie ma nic wspólnego) wpisuje się sprawa odprawy dla minister Marii Wasiak. Administracja potrzebuje specjalistów. Specjaliści i ich usługi kosztują. Żeby chcieli pracować dla państwa czy samorządu, trzeba zaoferować im warunki choćby zbliżone do tych, które czekają na nich w prywatnym biznesie. Praca dla państwa powinna też być zajęciem prestiżowym - nie dla tych, którzy nie załapali się nigdzie indziej, tylko dla tych, którzy są profesjonalistami przez duże P. Tymczasem wszystko, co wiąże się w Polsce z administracją państwową czy samorządową, od lat topi się spleśniałym sosie populizmu, krzykactwa i taniego moralizmu. Że jak to, że za pieniądze podatnika takie zabawy, że tak nie wolno!

Otóż wolno. A nawet trzeba. Gdy chodzi o to, by do spółek Skarbu Państwa lub do urzędów przyciągnąć specjalistów, trzeba im godnie zapłacić, a gdy odejdą - przyznać godne odprawy. Tak się dzieje, gdy mowa o zatrudnianiu dobrych specjalistów. A w samej Grupie PKP mówią, że dzisiejsza minister Maria Wasiak mocno pomogła spółce w nadrobieniu zaległości oraz w procesach inwestycyjnych. Poza tym, państwo ma być gwarantem jakości, a moim zdaniem w pojęciu jakości mieści się też zasada, że umów należy dotrzymywać. Tymczasem poddając się tabloidowej histerii państwo (a w tym wypadku premier Ewa Kopacz, o której mówi się, że zażądała, aby minister Maria Wasiak zrezygnowała z przyjęcia odprawy) daje sygnał: tolerujemy dziadostwo, nie szanujemy zawartych umów, to, co oferujemy, to słodkie słowa i pic zwykły, na końcu - jak zrobi się afera - z umowy zostanie tylko papier, na którym ją sporządzono.

Sprawa jest banalnie prosta: chcemy wysokich standardów w administracji czy w państwowych spółkach? Trzeba za nie zapłacić. Chyba, że wybierzemy dziadostwo i zakrzyczymy każdego, kto powie inaczej. Wtedy też zapłacimy - a walutą będą utracone szanse. Bo nie ma cudów. Dobry urzędnik to sprawny, profesjonalny, wykształcony, uczciwy urzędnik. Oddany swojej pracy i znający się na swojej robocie. Tacy kosztują. Jeśli stać nas na to, by zamiast specjalistów zatrudniać ludzi z przypadku, to później nie ma co narzekać, że żyjemy w dziadostwie. I decyzje podejmowane są albo bez ryzyka, albo po to, żeby czasem nie przyniosły efektu, bo jeszcze przyjdzie kontrola i zaczną się kłopoty.

Później nasz krajobraz wygląda tak, jakby ktoś z góry na niego zwymiotował, bo brakuje odważnych urzędników, którzy pomogą zaprowadzić ład w przepisach o planowaniu przestrzeni. A na kolei często można zaliczyć podróż w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz, bo może być miernie i dziadowsko, skoro płacą dokładnie tak samo. To jest droga na skróty. Czy nasz kraj stać na to, by właśnie w tym momencie rozwojowym chodzić na skróty i zadowalać się taniochą oraz dziadostwem? Na to pytanie niech Państwo sami sobie odpowiedzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...