sobota, 1 czerwca 2013

“ Love rarely overtakes, it mostly comes to meet us”

Dawno mnie tu nie było. Być może jestem blogerem o tyle specyficznym, że nie piszę, gdy nie mam nic mądrego do powiedzenia. Ale teraz chciałbym się czymś z Wami podzielić. 

Dzisiaj trochę się obnażę (jakby blogowanie ze swej natury nie było czymś innym, jak obnażaniem właśnie...). Szperając po siec, trafiłem na inspirujący cytat. Znalazłem go na stronie międzynarodowego wydania "Forbesa", a brzmi on tak: "Love rarely overtakes, it mostly comes to meet us" (Wilhelm Stekel)". I mimo leniwej soboty, zmusiłem swoje myśli do biegu. A przy okazji ryzykuję, że wyjdę na mięczaka. Bo co to za facet, co pisze o miłości? ;) Ale tak, zdarza mi się o tym rozmyślać. Współczesność to nie jest dobry czas dla miłości. Chyba, że dla prostytutek, bo dziś wszystko przelicza się jak składowe PKB - musi mieć jakąkolwiek wartość, żeby się liczyło. 


Myślałem, obracałem myśli, dawałem im się wyszaleć, pozwalałem zapuszczać daleko, by nagle z zaskoczenia ściągnąć je do siebie. Coś zrozumiałem. Myślę, że przytoczony wyżej cytat jest cholernie prawdziwy.

Zdarzają się takie chwile. Poznajesz kogoś po raz pierwszy i od razu w głowie pojawia ci się myśl: "Z tego będą kłopoty". Widujecie się okazjonalnie, przypadkowo, ale za każdym razem łapiecie nić porozumienia. A ta nić jest też obietnicą. Da się odczuć, że im dalej za nią pójść, tym będzie większa, szersza, mocniejsza. Że dokądś prowadzi. Widujecie się, widzisz ten uśmiech, widzisz rosnący błysk w oku. Przekomarzasz się, słuchasz ripost, rodzą się wspólne wspomnienia, pieszczone śmiechem przyjemne emocje... Dociera do Ciebie, że chciałbyś więcej. Że idziecie drogą, z której trudno będzie zawrócić. A wiesz, że on/ona czuje podobnie, ale nie może tak łatwo wyjść ze swojego świata. Próbujesz zmienić bieg wydarzeń. Stajesz się nieco oficjalny, rozważnie stawiasz kroki, by Wasze ścieżki przypadkiem się nie przecięły. Nie odpisujesz na okazjonalne wiadomości albo robisz to tak, by przy okazji podkreślić swoje (pozorne) lekceważenie. Bronisz się.

I nagle się łapiesz na tym, że bronić się nie ma sensu. Że doświadczasz czegoś, przed czym bronić się nie ma sensu. A nawet potrzeby, bo to coś szczerego, prawdziwego. Coś, czego wielu ludzi szuka i wielu niestety nie znajduje. Otwierasz się, dajesz ponieść temu, co czujesz. Zresztą, z wzajemnością. Tu już nie ma miejsca na złe myśli i strach. Napawasz się jej/jego obecnością. Chcesz więcej, więcej, więcej. Każdy pocałunek, każdy gest, każdy uśmiech, każde ukradkowe spojrzenie, każda wiadomość - SMS, mail, rozmowa na komunikatorze...

Dowiadujesz się o niej/o nim coraz więcej. I czujesz, że wiesz już bardzo dużo, ale nie chcesz, by odkrywanie się skończyło. Że to osobowość, która pasuje do Twojej jak szyta na miarę suknia lub dobrze skrojony garnitur. Że rodzi się Wasza wspólna tożsamość - tak płynnie, naturalnie, bez pośpiechu, wymagań, oczekiwań, za to z miękką i naturalną akceptacją. Wiecie już, że to jest TO.

Za piękne, żeby było prawdziwe? Być może. Ale zdarza się, że... się zdarza. I nie powiecie mi, że i Wy nie chcielibyście przeżyć takiego potężnego, wręcz wciskającego się w każdy zakamarek Waszych myśli porywu uczuć. I mieć tego jedynego w swoim rodzaju poczucia, że spotkaliście kogoś, kto jest jak spełnienie nieznanych Wam równań losu. Ot, ona/on, Ty i jest tak, jak powinno być. Tak, jak się chciało, jak się marzyło, jak się planowało, jak się wierzyło. Bieg wchodzi płynnie, jedziecie dalej - już razem. Ktoś powie, że to bajka? Nie uwierzę. I zablokuję, bo cynikiem jestem, ale jak ktoś bije mi po ideałach, wtedy robię się niegościnny.

“Love rarely overtakes, it mostly comes to meet us. ” Tak. Po prostu tak.

A na koniec piosenka, niejako starym zwyczajem. Sully Erna i "Eyes of a child". Moja ostatnia muzyczna inspiracja, która zresztą myślę, że pasuje nieźle jako podsumowanie wpisu. Rzućcie okiem na Spotify i posłuchajcie solowej płyty Sully'ego pt. "Avalon". Warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...