niedziela, 23 czerwca 2013

Cieszę się, że NOP zrobił we Wrocławiu to, co zrobił

fot. Dawid Krawczyk/ Flickr, KP Wrocław.
Przyznam szczerze, że dawno mnie tak nie ucieszyły ekscesy grupki działaczy Narodowego Odrodzenia Polski i kumplujących się z nimi kiboli Śląska Wrocław, mieniących się prawdziwymi Polakami. Chciałoby się rzec: dajcie im czas i nie przeszkadzajcie, a wykończą się sami. 

Od mniej więcej miesiąca wiadomo było, że 22 czerwca br. do Wrocławia z wykładem o kondycji współczesnej socjaldemokracji przyjedzie prof. Zygmunt Bauman. Równie oczywiste było, że lokalne prawaki - prawdziwki popiszą się w związku z tym jakąś hucpą. Ot, prosta reakcja na prosty bodziec. Bo Bauman to komuch, więc trzeba przyjść, pokrzyczeć, zwyzywać i obronić Wrocław przed kolejnym atakiem lewactwa. 


Prawdziwi Polacy musieli stanąć na wysokości zadania. Swoją drogą, jakie to Gombrowiczowskie. Kumplują się owe prawaki - prawdziwki z niebezpiecznymi neonazistami z organizacji Blood & Honour (vide:  marsz "patriotów" we Wrocławiu 11 listopada 2011 r.). Zapraszają do Wrocławia dawnego guru Ku Klux Klanu, Davida Duke'a, a także faceta spod ciemnej gwiazdy podejrzewanego o motywowany ideologicznie terror, Włocha Roberto Fiore (źródło: http://goo.gl/t7vMk). Ich lider, niejaki Roman Zieliński, ma w swoim dorobku i hełpi się książką pt. "Jak pokochałem Adolfa Hitlera". I ta właśnie rozkrzyczana grupka, zakochana w ideologii neonazistowskiej, mieni się prawdziwymi i jedynymi godnymi tego miana Polakami. W kraju i w mieście, po którym nazizm przejechał jak walec. W którym nazistowscy mordercy pozbawili życia miliony Polaków, którego stolicę zamienili w wielki cmentarz. W mieście, który przez nazistowskie zaczadzenie zamieniło się w kupę dymiącego gruzu i które trzeba było odbudowywać wysiłkiem wielu powojennych pokoleń. Zaiste, osobliwa to logika, ale dawno dałem sobie spokój, by przypisywać NOP-owcom i ich ideowym kumplom jakiekolwiek poczucie rozsądku. 

Mieli stanąć na wysokości zadania i stanęli. Przyszli w bandzie na Uniwersytet Wrocławski, przez 20 minut obrażali sędziwego profesora gromkim "Wypierdalaj", pokrzyczeli swoim stadnym zwyczajem "Raz sierpem i młotem czerwoną hołotę" i coś tam jeszcze. Aż wreszcie zostali pogonieni z sali wykładowej przez oddział antyterrorystów. Pisząc to ostatnie słowo, aż się zatrzymałem - niebywałe, żeby policyjna grupa AT musiała się angażować w to, by wykład akademicki mógł przebiegać bez zakłóceń... 

Rozmawiałem o tym wydarzeniu z wieloma znajomymi. Sporo z nich ma sympatie raczej prawicowe, a na pewno konserwatywne. I na pewno nie darzą sympatią kogoś o takim życiorysie, jaki ma prof. Bauman. A jednak spotkałem się z opinią, że NOP-owcy zbratani z kibolami przesadzili. Co mnie bardzo cieszy. Wrocław od kilkunastu dobrych miesięcy jest dręczony przez ekscesy brunatnej przemocy. Atak na kontrmanifestację 11 listopada 2011 r. (przy użyciu kamieni, pochodni, petard i odpalonych rac). Pobicia na tle rasistowskim. Atak na zorganizowany przez lokalne środowisko lewicowe koncert charytatywny. Ataki na lokalną redakcję "Gazety Wyborczej" i dom byłego redaktora naczelnego tego dziennika. Spektakularna przejażdżka wynajętym od MPK Wrocław tramwajem, podczas której wycieczka skandowała różne głupawe hasła, jak te o białej sile. Napad na squat Wagenburg zakończony ciężkim pobiciem młodego chłopaka, który później walczył w szpitalu o życie. I wiele, wiele innych, o których mówi się po cichu, z poczuciem rosnącej rezygnacji. 

Prof. Zygmunt Bauman życiorys ma skomplikowany. Lata powojenne spędził na służbie władzy komunistycznej, będąc jej oficerem ideologicznym w Polsce i służąc w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To nie był łatwy dla Polski i przeciwników władzy radzieckiej czas. To nie były instytucje, które patyczkowały się z opozycją. O bestialstwie ubeckich katów, mordach w kazamatach bezpieczniackich więzień i okrutnych przesłuchaniach wiemy dziś dostatecznie dużo i znamy winnych. Dlatego ktoś, kto ówczesnej władzy służył, na pewno nie może powiedzieć, że jest to chwalebny moment jego życia. Ale Zygmunt Bauman na własnej skórze odczuł uroki tamtego mrocznego systemu. W informacjach Instytutu Pamięci Narodowej stwierdzono, że zrezygnowano z jego usług, bo informacje przezeń przekazywane były bezwartościowe. Choć i tutaj zgody nie ma. W każdym razie IPN, którego śledczy potrafią dziś bardzo zaciekle tropić przestępstwa komunistycznych aparatczyków, prof. Baumana oficjalnie nie ścigają. A to ważna informacja. Bo pozwala postawić tezę, że ten wybitny naukowiec - jak ktoś napisał w dyskusji na Facebooku - w tragicznych czasach mógł dokonać tylko tragicznego wyboru. I dokonał - poszedł na służbę aparatu radzieckiej władzy w Polsce i zajmował się sprawami, które - z dzisiejszego punktu widzenia i wg dzisiejszego stanu wiedzy - chluby mu nie przynoszą.

Ale od tamtego systemu odpadł, a w późniejszych latach był konsekwentnym oponentem polskiej władzy. Aż nadszedł 1968 r., kiedy prof. Bauman padł ofiarą antysemickiej czystki w PZPR, prowadzonej przez mroczną bandę moczarowców. W późniejszych latach skupił się na pracy naukowej, doczekując się miana jednego z najwybitniejszych współczesnych socjologów i jednego ze sztandarowych reprezentantów polskiej humanistyki w świecie nauki.

Moim zdaniem - swoimi późniejszymi dokonaniami oddał Polsce to, czym w młodzieńczych latach się naraził. Zrehabilitował się.

Dla młodzieniaszków, którzy po świecie chodzą najwyżej dwadzieścia kilka lat, takie niuanse nie mają żadnego znaczenia. Im wygodniej słuchać liderów o co najmniej podejrzanych poglądach, np. Romana Zielińskiego, którzy wpajają im antykomunizm, co w dzisiejszej Polsce - wolnej i demokratycznej - wygląda cokolwiek groteskowo. Formują ich, dają poczucie przynależności i wspólnoty, wpajają jasne reguły. To w dzisiejszej Polsce, w której wszelkie aktywności prowspólnotowe zaczynają się ograniczać do wspólnego kibicowania sportowcom albo łojenia piw i grillowania, to ważne elementy. Mam też wrażenie, że w Polsce znacznie łatwiej formować grupy wokół idei prawicowych. Bo tradycja, bo wychowanie w szkole, bo normy społeczne i nawyki, bo konformizm... Do tego dochodzi kryzys ekonomiczny, kompletny brak pomysłu na poziomie polityki państwowej, jak zagospodarować młodych ludzi i gotowe. Młodzi odnajdują się w zwartych, opartych na jasnych zasadach, dowartościowujących ich grupach kibicowskich, skąd prowadzi prosta droga do takich "drużyn", jak NOP i do wiary w dziecinny antykomunizm ludzi, którzy PRL znają tylko z podręczników do historii (o ile do nich zajrzeli). I z opowieści różnych hersztów, którzy w średnim wieku odnajdują sens swojego życia w walce z rzekomym zagrożeniem komuną, spiskiem różowo-czerwonych kreowanym wspólnie przez Tuska i Merkel przy aprobacie Putina oraz masońskiej loży Bilderberg. 

Przychodzą później tacy młodzi, zmanipulowani i/lub zaczadzeni na wykład starszego profesora. Nie rozumieją nic z tego, co mówi (choć mówi do nich i o nich). Kompletnie nie rozumieją sensu jego życiowych wyborów i kontekstu, w którym musiał ich dokonać. Można pieprzyć głupoty od rana do wieczora, ale nikt, kto urodził się w latach 70., 80. i 90. nie zrozumie, w co się pakowali młodzi ludzie po II wojnie światowej. I dlaczego się pakowali. Dlaczego w komunizmie upatrywali nadzieję, zbawienie, dlaczego postrzegali go jako szansę dla Polski. Przychodzą na wykład, potrafią tylko skandować jakieś brednie i wyzywać. Wtedy czują się mocni. Wiedzą tylko, że Bauman to czerwoni, a czerwoni zamiast liści będą wisieć na drzewach. Nie sięgnie żaden z tych zaczadzonych po Baumanową "Płynną nowoczesność", "Społeczeństwo w stanie oblężenia" czy "Razem osobno", w których to książkach zrozumieliby świat, w którym żyją i dlaczego grupy, w których funkcjonują, to miraż, a nie sens życia. Ale po co. Lepiej uważać się za dobrze ułożonego prawdziwego Polaka, spadkobiercę narodowców z czasów II RP i sędziwego profesora witać hasłem "Wypierdalaj". 

Mam wrażenie, że w sobotę NOP-owcy i kibole przekroczyli pewną granicę. Wcześniejsze ataki ludzi z NOP-em związanych lub z nim sympatyzujących, różne ideologiczne manifestacje dla wielu mogły się wydawać potyczkami młodych. Bo tak wygodnie - ci są łysi i trącą naziolstwem, drudzy noszą dready i trącą lewactwem, więc się spinają i nawalają. A my, stateczni mieszczanie, przymykamy na to oko, bo tak musi być, takie prawo młodzieńczej, rzekomo naiwnej ekspresji ideowej. Aż NOP-owcom zamarzyło się zakłócić wykład światowej sławy naukowca otwierany przez prezydenta Wrocławia. I tutaj żarty mam nadzieję, że się skończą. Bo skoro poczuli się na tyle swobodnie, by porywać się na takie akcje, to znaczy, że wrzód trzeba przeciąć. To nie jest grupa, która powinna być podmiotem demokratycznej debaty na zasadzie - nienawidzę ich poglądów, odrzucam je, ale wolność słowa jest dla wszystkich. 

Dla takich ugrupowań wolność słowa to tylko wytrych. Środek do legitymizacji własnego środowiska i wpuszczania tego jadu do debaty publicznej. A tam, gdzie nie widać, państwo neonaziolstwo zaczyna poczynać sobie coraz śmielej, coraz odważniej sięgając po fizyczną przemoc wobec tych, za którymi "nie przepada".

Uwierzcie na słowo: od ataku na uniwersytecki wykład do ataku na żywego człowieka na ulicy za to, że np. nosi dready, ubiera się jak niepatriotyczna k...wa albo nie chce drzeć ryja w autobusie MPK, w pijackim widzie zawodząc kibolskie pieśni, droga jest bardzo krótka. I mam nadzieję, że po wydarzeniach sobotniego popołudnia do wszystkich, którzy wcześniej po mieszczańsku problem bagatelizowali dotrze, że różnica poglądów różnicą, walki ideowe walkami, ale wolność słowa dla neonazizmu i udawanie, że nic się nie dzieje to prosta droga do poważnych kłopotów.

Mam też dla Was zdjęcia. Ich autorem jest Dawid Krawczyk z Klubu Krytyki Politycznej we Wrocławiu (fot. CC/Flickr).




3 komentarze:

  1. Ja tam nie jestem fanką żadnych poglądów po bandzie - ani z lewej, ani z prawej strony. Radykalizm zawsze ma w sobie coś z zakładanie sobie klapek na oczy, bo przecież świat nie jest czarno-biały. Czasem się to przydaje, bo wątpliwości uniemożliwiają zdecydowane działania. A czasem prowadzi do takich właśnie ekscesów, które nie wnoszą nic, prócz fermentu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radykalne poglądy radykalnymi poglądami, ale zrywanie wykładów akademickich to fatalna praktyka. Owszem, wnosi to ferment, owszem - można mieć pretensje do osoby, która wykładu udziela. Warto o tym pisać, warto nawet przyjść na taki wykład i wejść w otwartą polemikę. Ale moim zdaniem stawianie sprawy w ten sposób, że wpada grupa rozkrzyczanych gamoni i próbuje zerwać wykład, jest niedopuszczalne.

      Usuń
    2. No cóż, jakaś starożytna mądra głowa kiedyś powiedziała, że nie rozumie jak można wstydzić się za porażkę w walce na pięści, a przegraną dyskusję traktować jak powietrze. Z radykałami czasem da się pogadać i wtedy to jest ciekawe. Gorzej jak przedkładają pięść ponad inne argumenty...

      Usuń

Wrócili

fot. Nicholastbroussard, Wikipedia/CC BY-SA 3.0. Pamiętam to dobrze. Był wrzesień 2008 r., wracałem wtedy pociągiem z Warszawy. W odtwa...